wtorek, 11 marca 2025

[Z Archiwum AS-a] Aerosmith | Alter Bridge, Łódź @ Atlas Arena, 12.06.2014.

IT'S AMAZING

Steven Tyler w "Dream On" śpiewa: "dream until your dream come true". Moim marzeniem, tak jak i wielu innych było zobaczenie Aerosmith na koncercie w Polsce. Po długich latach oczekiwania "dreams came true" - nareszcie ekipa z Bostonu zawitała do kraju nad Wisłą. W dodatku w pakiecie z nimi fani dostali świetny Alter Bridge oraz Walking Papers z Duffem McKaganem(ex-Guns N' Roses). Żałować można tylko miejscówki - mała hala w Łodzi nie pomieściła wszystkich chętnych - koncert na stadionie też by się spokojnie wyprzedał. 

Z Warszawy do Łodzi ruszamy ok. godz. 16 z odpowiednim zapasem czasowym, żeby jeszcze przed koncertami spotkać się ze znajomymi i powspominać stare dobre czasy :) Niestety przejazd autostradą A2 okazał się być pechowy, z powodu zwężenia na krótkim odcinku trasy utworzył się aż 8-kilometrowy korek w którym staliśmy ponad godzinę. Po minięciu tych utrudnień mocno depnąłem gaz w podłogę, żeby nadrobić stracony czas, ale i tak było wiadomo, że na Walking Papers już nie zdążymy. Przy zjeździe z autostrady w Strykowie kolejny zator i traciliśmy kolejne minuty. Na domiar złego już w Łodzi trafiliśmy na roboty drogowe. Pod halą meldujemy się dopiero ok. 19:40 i biegiem udajemy się do Atlas Areny, gdzie Alter Bridge właśnie wchodzili na scenę. 

Alter Bridge (godz. 19:45) 

Dla mnie AB to gwiazda porównywalna z Aerosmith. Wiadomo, że nie tworzą takiego show i grają bez tej całej medialnej otoczki towarzyszącej wielkim postaciom rockandrollowego światka. Ale za to JAK grają - fantastycznie, genialnie, niesamowicie. Potrafią grać emocjami - raz jest czadowo, raz nostalgicznie. A wszystko to zagrane z wielką precyzją, jak dobrze naoliwiona maszyna. Aż dziw, że nie są zbyt mocno rozpoznawalni. Set w Łodzi był niestety króciutki. Zaczęli od nowych numerów "Cry Of Achilles" i "Addicted To Pain", po czym zagrali to co mają najlepsze od "Brand New Start", przez "Metalingus" aż po "Isolation"

Wyjątkowy moment to na pewno dwie przepiękne ballady: "Blackbird" z krótkim intro "Blackbird" Beatlesów oraz akustyczne "Watch Over You", którego zabrakło 3 lata temu na Ursynaliach. To czego zabrakło w Łodzi mógłbym wymieniać przez 15 minut, ale niestety takie prawo supportu, że gra krócej niż headliner. Mam nadzieję, że ktoś w końcu ściągnie Alter Bridge na pełnowymiarowy 2-godzinnny koncert, bo jednak każdy występ festiwalowy pozostawia po sobie sporty niedosyt. Na sam koniec tradycyjnie "Rise Today". Cały zespół w porywającej formie, solówki Tremontiego wbijały w podłogę a głos Mylesa jak zwykle czysty i mocny. Niestety minusem bycia na płycie była kiepska widoczność, w związku z czym na Aerosmith postanowiliśmy się przemieścić pod zegar, tam gdzie nas być nie powinno, co po wtargnięciu na lożę VIP na Offspringu nie było w sumie żadnym wyczynem :P 

PS. A z Mylesem Kennedym słyszymy się już w listopadzie w Krakowie, gdzie przyjeżdża razem ze Slashem. See You Myles ! 

Setlista: 

01. Addicted To Pain
02. Come To Life
03. Cry Of Achilles
04. Brand New Start
05. Ghost Of Days Gone By
06. Metalingus
07. Blackbird
08. Watch Over You
09. Isolation
10. Rise Today

Skład:

Myles Kennedy - wokal, gitara rytmiczna
Mark Tremonti - gitara prowadząca
Brian Marschall - gitara basowa
Scott Philips - perkusja


Aerosmith (godz. 21:30)  

Po zmianie miejsca widoczność stała się doskonała - widok z samej góry na wprost sceny - gdyby nie odległość można by rzec, że Aerosmith byli na wyciągnięcie ręki. Koncert zaczął się dosyć nietypowo bo od prawie 10-minutowej relacji live z garderoby poszczególnych muzyków, przeplatanej wyłapywaniem przez kamerzystę co piękniejszych niewiast z widowni. Tej najpiękniejszej na trybunce pod zegarem jednak niestety nie dostrzegł (podlizuję się :P), za to załapała się Pani Doda, która z tej okazji wyciągnęła na wierzch swoje cycki. No cóż, ponoć każdy się chwali tym co ma najlepsze. Po tym wstępie na scenę wkroczyli Panowie z Aerosmith i zaczęli 2 godzinną rockową ucztę. 

Zaczęli od "Eat The Rich", po czym płynnie przeszli do "Love In An Elevator" i "Cryin'". W tym czasie swoje pierwsze popisy dał Steven Tyler. Szalał po scenie jak nastolatek, beknął do mikrofonu, splunął w kierunku publiczności, jakiejś dziewczynie zabrał aparat i zrobił sobie nim fotkę na scenie po czym go odrzucił w przypadkowym kierunku. Istny wulkan energii jak na 66-latka. A do tego śpiewał wyśmienicie - bez fałszu, bez zadyszki - czysty profesjonalizm. Tylko ten wygląd jakiś dziwaczny, z długim wąsem - ale kto czytał jego biografię ten wie, że takie dziwadła tu u niego norma. Z kolei reszta zespołu wcale nie odstawała poziomem od Tylera, z rewelacyjnym Joey'em Kramerem na bębnach na czele. 

Następnie zagrali "Oh Yeah" z ostatniego krążka zespołu, a potem kolejne nieśmiertelne klasyki jak "Jaded", rewelacyjne "Livin On The Edge" gdzie Tyler zachęcał swojego technika do wspólnego śpiewu, czy też "Rag Doll". Swoje pięć minut miał również Joe Perry, drugi z liderów i duetu "Toxic Twins" jak ochrzciła kiedyś Tylera i Perry'ego prasa. Gitarzysta wykonał utwór "Freedom Fighter" podczas, którego na telebimie za plecami pokazały się słowa piosenki, chyba ze względu na to, że jego śpiew jest mało zrozumiały. 

Niestety muszę trochę skrytykować publiczność. Z perspektywy spod zegara bawiło się niewiele osób - nie mówię tu o pogo, ale większość stała jak kołki, bez skakania, podrygiwania ani śpiewania. Dopiero pod koniec przy "Dude (Looks Like A Lady)" wszystko się rozkręciło. A zespół nie zwalniał tempa - było "Janie's Got A Gun", "I Don't Want To Miss A Thing", "Toys In The Attic", cover Beatlesów "Come Together" i "Walk This Way" na koniec setu podstawowego podczas którego fanka wpadła na scenę a Steven odtańczył z nią jakiś dziwaczny taniec i dał buziaka w brzuch. 

Na bis cudowna ballada I, pierwszy wielki hit zespołu z lat 70., poprzedzona krótkim intro "Home Tonight". W trakcie utworu Steven zasiadł za fortepianem a Perry grał na nim (na fortepianie, nie na Stevenie :P) solówkę. Wyglądali jak Axl i Slash za dawnych czasów podczas "November Rain". Na koniec "Sweet Emotion" z zajebistym intro na basie, które zawsze powoduje ciarki na plecach. 

Genialny koncert rockowej legendy na który zdecydowanie warto było czekać. Oczywiście zabrakło co najmniej kilkunastu kawałków, które chciałbym usłyszeć jak "Mama Kin", "Draw The Line", "Train Kept A Rollin'", "Fly Away From Here" czy "Amazing". Ale AMAZING i tak było - cały ten klimat i obcowanie z tak znakomitym zespołem, jego muzyką i legendą. A my fani nadal będziemy śpiewać "dream on, dream on, dream on" - marząc o kolejnych występach wielkich światowych gwiazd rocka z nadzieją, że pojawią się gdzieś niedaleko i dadzą nam kolejne wspomnienia, których nie można wymazać z pamięci. 


Setlista: 

01. Eat The Rich
02. Love In An Elevator
03. Cryin'
04. Oh Yeah
05. Jaded
06. Livin' On The Edge
07. Last Child
08. Rag Doll
09. Freedom Fighter (Joe Perry on vocals)
10. Same Old Song And Dance
11. Toys In The Attic
12. Janie's Got A Gun
13. I Don't Want To Miss A Thing
14. No More, No More
15. Come Together (The Beatles cover)
16. Dude (Looks Like A Lady)
17. Walk This Way

Bisy:
18. Home Tonight (intro) / Dream On
19. Sweet Emotion

Skład:

Steven Tyler - wokal
Joe Perry - gitara prowadząca
Brad Whitford - gitara rytmiczna
Tom Hamilton - gitara basowa
Joey Kramer - perkusja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz