Od razu się przyznam, że nie jestem jakimś wielkim fanem solowych projektów McKagana, natomiast niezwykle cenię sobie Duffa jako faceta, który będąc na życiowym zakręcie, wyszedł z nałogu (pęknięta trzustka od spożywania alkoholu) i spełnia się jako mąż, ojciec i członek jednego z największych zespołów na świecie, będąc przy tym w pełni trzeźwy i świadomy wartości za którymi podąża. Kto jeszcze nie miał okazji, polecam przeczytać autobiografię Duffa "Sex, drugs & rock n' roll i inne kłamstwa", wydaną po polsku przez wydawnictwo SQN. Książka znakomicie pokazuje przemianę basisty.
Na czas koncertu dostałem zaproszenie do bycia opiekunem osoby na wózku inwalidzkim (pozdrawiam Grzesiu najmocniej jak tylko potrafię) - na potrzeby tej relacji nazwijmy go Zqyx-em, pod którym to pseudonimem jest zresztą znany w szerszym gronie. Ze względu na naszą długoletnią znajomość, nietypową "fuchę" oczywiście przyjąłem i uważam to za niezwykły zaszczyt i wyróżnienie, że spośród tylu osób będących w kręgu naszych wspólnych znajomych, padło akurat na mnie. Pomoc w takiej sytuacji wiążę się nie tylko z wielką odpowiedzialnością, ale i niestandardową procedurą wchodzenia na salę i wydzielonym miejscem. Ale po kolei.
Warszawa przywitała fanów Duffa wielogodzinnym deszczem i choć to nie był "November Rain" to panowało przenikliwe zimno. W drogę ruszamy w składzie 3-osobowym (ja, żona i syn), po drodze zgarniamy z hotelu Zqyx-a (to się w ogóle odmienia?) i trochę kluczymy objazdami przez wąskie uliczki - pół Mokotowa jest rozkopane, ot warszawska codzienność. Odprowadzam rodzinkę do głównego wejścia, a my udajemy się z szefem ochrony na zaplecze i przez bramę dla artystów wjeżdżamy Zqyx-owym bolidem do bocznego wejścia na salę. Limuzyny Duffa stoją tuż obok, ale nie możemy nawet marzyć, żeby nas wpuścili do garderoby. Na sali głównej, w pierwszym rzędzie pod sceną, tuż przy barierce, czeka na nas wydzielony prostokąt, może 4 x 3 metry, oddzielony od reszty publiki taśmą. Widok doskonały, ale przez tygodnie (jeśli nie miesiące) poprzedzające koncert nikt z obsługi Stodoły nie potrafił nam odpowiedzieć gdzie wózkowicze mają mieć przestrzeń, stąd do samego końca mieliśmy obawy skąd przyjdzie nam oglądać Duffa.
Ale pamiętajmy, że Duff wywodzi się z punk rocka i obok wrażliwej strony, gdzieś tam w głębi duszy siedzi w nim rebelia. Pierwszą tego próbkę dał przy coverze "I Wanna Be Your Dog" z repertuaru Iggy'ego Popa.
Generalnie Duff się rozgadał, nie znałem go od tej strony. I nie były to ranty w stylu Axla Rose, który się "uruchamia" jak go coś wkurzy, ale mądre, życiowe rady. Nie pamiętam już po czasie, ale wydaje mi się, że piosenkę "Wasted Heart" zadedykował swojej żonie Susan, z jakże pięknym fragmentem "But you shined a light where it was dark, on my wasted heart."
Zauważyliście, że do tej pory nie pojawił się tytuł ani jednego numeru z repertuaru Gunsów? I słusznie bo Duff ma na tyle bogatą dyskografię, że nie musi się posiłkować piosenkami swojej macierzystej kapeli. A jak już serwuje fanom piosenki GN'R to raczej takie, których Gunsi już nie grają. Pięć lat wcześniej w Stodole wybrzmiały "You Ain't The First", "Dust N' Bones" i "Dead Horse", tym razem wybór padł na "You're Crazy". Jeszcze słowo o zespole towarzyszącym Duffowi - nazwiska są dla mnie kompletnie nieznane, ale muzyków basista Gunsów dobrał sobie znakomitych - zespół brzmiał świetnie (szczególnie gitarzysta Tim Dijulio). O tym, że ma nosa do utalentowanych gości świadczy fakt, że kilka dni temu (przypominam, że w momencie pisania tego tekstu mamy marzec 2025) załatwił dawnemu koledze ze składu Loaded, Isaacowi Carpenterowi robotę za bębnami w Guns N' Roses.
Od "Longfeather" trochę przyspieszyliśmy z tempem koncertu. Duffowi znów uruchomił się buntownik i w dynamicznym mixie wybrzmiały kolejno "Just Another Shakedown", "I Fought The Law" z repertuaru The Cricketts oraz wspomniane już "You're Crazy" w iście punkowej wersji. W tym momencie Duff miał już w rękach gitarę elektryczną i nie zbierał jeńców. Na twarzy mojego kolegi Zqyx-a widniał wielki uśmiech. I oto chodziło.
Ta chwila rockowej ekstazy nie trwała długo, bo zaraz znów wróciliśmy do spokojniejszych numerów. Fani Gunsów mogli kojarzyć "You Can't Put Your Arms Around The Memory" z płyty z coverami "The Spaghetti Incident?". Zespół uraczył nas jeszcze piosenką "Heroes" w hołdzie dla Davida Bowiego. Chwilę potem zwrócił uwagę na młodą dziewczynkę w jednym z pierwszych rzędów i pochwalił jej rodziców, że ją chronią. Duff powiedział, że sam jest ojcem dwóch córek i rozumie odpowiedzialność jaka czuwa na rodzicach. W tym momencie instynktownie poszukałem wzrokiem swojego syna na balkonie Stodoły.
Jako ostatni utwór w secie podstawowym wybrzmiał "Don't Look Behind You", podczas którego Duff zszedł do fosy oddzielającej scenę od barierek i przybijał fanom piątki. Niestety do nas nie dotarł mimo, że fotograf zespołu pokazywał muzykowi, żeby podszedł do Zqyxa. God dammit, było tak blisko, zabrakło dosłownie ze 3 metrów! A ten fotograf też niezły gagatek, bo przez chwilę jakby oferował, że pomoże wrzucić wózek na scenę. Koniec końców nie dogadaliśmy się.
Zespół rzadko na tej trasie grał bisy, ale Warszawie trafiło się wykonanie "Falling Down". Potem ukłony i na tym koniec. Cóż, może fanem twórczości solowej Duffa nie jestem, ale koncert był dla mnie pełen emocji i ważnych słów, które padły ze sceny. Warto było ten deszczowy wieczór pobyć w towarzystwie mądrego artysty. Jeśli jeszcze kiedyś do Polski przyjedzie (a mam wrażenie, że z naszym krajem łączy go coś więcej niż tylko kolejna data na tourze - chociażby audycja, którą prowadzi co tydzień w Antyradiu) to zdecydowanie polecam nie tylko posłuchać jego muzyki, ale przede wszystkim wsłuchać się w to co śpiewa i mówi.
Chwilę po zakończeniu wokół nas zebrała się spora grupka znajomych z forum NightrainStation. Chwilę pogadaliśmy, wymieniliśmy się wrażeniami i trzeba było wyjeżdżać, bo pan ochroniarz ponaglał. Gościnne progi Stodoły ponownie opuściliśmy od backstage'u - za bramą czekało mnóstwo fanów, Zqyx spokojnie mógł rozdać kilka autografów, w końcu w pewnych kręgach jest celebrytą :) Żarty, żartami, Grzesiu to była przyjemność móc z Tobą przeżywać występ Duffa i mam nadzieję, że spisałem się przyzwoicie jako twój bodyguard.
Do następnego razu!
10. Fallen Ones
Tim Dijulio - gitara prowadząca
Mike Squires - gitara basowa
Jeff Fielder - gitara, instrumenty klawiszowe
Michael Musburger - perkusja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz