Zespół promował na trasie wydany w 2023 roku album "Relentless" i jak się okazuje do Polski trafił dopiero po raz pierwszy w historii - wydarzenie było więc, bądź co bądź historyczne. Co istotne koncert był przełożony z wiosny, a mimo to sala raczej nie była wypełniona do ostatniego miejsca. Cóż, widocznie oferta koncertowa w naszym kraju jest zbyt bogata - tym razem nie ma co zwalać na ceny, bo te były dosyć rozsądne (159 zł za miejsce na płycie) jak na obecne czasy.
Pretenders zaczęli spokojnie od "Losing My Taste Of Sense" i "Love" ze wspomnianej płyty "Relentless". Chrissie Hynde ubrana w skórzane botki i skórzaną kurtkę, której dosyć szybko się pozbyła pozostając w t-shircie z wizerunkiem Syrenki i napisem "Warszawa". Od razu było widać też rockowy pazur wokalistki - ze sceny popłynęły ostrzejsze "Hate For Sale" i "Turf Accountant Daddy", a sala zaczęła się bujać i wczuwać w klimat zespołu. Od początku również dało się wyczuć, że to Hynde jest tutaj liderem i młodsi koledzy patrzyli na jej komendy w kwestii tonacji czy dalszego repertuaru.
Świetne było "My City Was Gone" płynące wraz z melodyjną linią basu, a po chwili dwa evergreeny zespołu tj. "You Can't Hurt A Fool" oraz "Back On The Chain Gang" - który patrząc po reakcjach sali był najbardziej wyczekiwanym kawałkiem tego wieczoru.
To oczywiście nie koniec perełek. Pretenders wrócili do staroci z lat 80. - najpierw "Private Life", a chwilę potem "Thumbelina" w stylu country i z popisową solówką gitarzysty Jamesa Walbourne'a (który zresztą na tle reszty zespołu wyglądał jak młodzieniaszek). Swoją drogą Walbourne jest niezwykle ekspresyjnym muzykiem, który podczas solówek skacze, drży, kręci kółeczka, niczym nieznośne dziecko, które czeka aż rodzic przywoła go do porządku - w roli matki oczywiście Chrissie Hynde, któż by inny. Po chwili zmiana stylu i skandowane "Junkie Walk" z prostym przesłaniem do ćpunów tego świata "every junkie has to die".
Bisy, jak później sprawdziłem, dostaliśmy najlepsze na całej trasie. Zaczynając od coveru Kinks "Stop Your Sobbing", przez dynamiczne "Precious" i w końcu "Tatooed Love Boys". Ale to nie koniec, bo Prerenders uraczyli nas jeszcze jednym wyjściem na scenę. Hitowe "I'll Stand By You" skłoniło fanów do odpalenia zapalniczek i latarek w telefonach. Publiczność stale domagała się "Middle Of The Road", którego Hynde chyba nie zamierzała wykonywać w Warszawie, ale po krótkiej naradzie między muzykami ugięła się pod presją. I całe szczęście bo to również mój ulubiony utwór. Krótkie intro na perkusji, "uuuu uuu" w refrenie i nóżka sama tupie w rytm riffu. Świetny kawałek. I nareszcie Hynde wyciągnęła swoją harmonijkę, prezentując krótkie solo. Tej harmonijki mi zabrakło w większej ilości - dziś już rzadko kto gra na tym instrumencie. Na wielki finał "Mystery Achievement".
Półtorej godziny minęło błyskawicznie. Kto nie był, może żałować. Zespół może nie jest specjalnie komunikatywny z fanami, ale muzyka sama w sobie się obroniła. Prosty, surowy, melodyjny rock n' roll. Dodajcie do tego charyzmatyczną wokalistkę, sprawnych muzyków i z tego równania wyjdzie Wam jak miło spędzić wieczór. A ja chwilami czułem się jak w teleturnieju "Jaka To Melodia" odgadując kolejne piosenki, które jak się okazało znam z radia czy z innych okoliczności. Nie jestem jeszcze ekspertem, ale kilka piosenek na stałe trafiło po koncercie do mojej playlisty i następnym razem (oby taki nastąpił) na pewno będę wiedział "po jednej nutce".
PS. A w ramach edukacji muzycznej - praca domowa dla czytelników - do odsłuchania płyta "Learning To Crawl" z 1984 roku - ciężko tam znaleźć słaby numer. Miłego słuchania!
10. Private Life
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz