Na koncert Purpli czekałem ładnych parę lat. Zawsze coś stawało na przeszkodzie - odległość i wydatki na inne, ważniejsze (z mojego punktu widzenia) koncerty - to główne przyczyny. Tym razem nie zaistniały żadne przeciwności losu, żeby udać się do Łodzi, aby posłuchać na żywo "Smoke On The Water" i innych wielkich klasyków. Kto jednak myśli, że był to występ pod szyldem "Greatest Hits" był w wielkim błędzie, ale o tym później.
Na wspólny wypad do Atlas Areny udało mi się namówić tatę, dla którego był to obok Led Zeppelin zawsze najważniejszy zespół. Jednocześnie był to jego pierwszy duży koncert (po nieudanej próbie obejrzenia Carlosa Santany w Warszawie, którego koncert został odwołany). Tym bardziej się cieszę, że pomogłem spełnić marzenie jakim było zobaczenie Deep Purple na żywo. Niestety podróż przebiegła z przygodami, przez co groziło nam nie dotarcie na koncert na czas. Kilkaset metrów przed halą pękła nam opona, poszedł dym, a w powietrze uniósł się zapach spalonej gumy. Na szczęście sprawnie poszła Nam wymiana koła na tzw. "dojazdówkę" i jakoś doczłapaliśmy się na parking skąd pędem ruszyliśmy do hali, gdzie grał już support.
Rozgrzewkę przed Deep Purple zapewniła formacja Ceti z Grzegorzem Kupczykiem za mikrofonem. Mocno metalowe i mało melodyjne granie - bardziej by się nadawali na support np. Iron Maiden, bo stylem do Purpli nie pasowali zupełnie. Większe brawa zebrali tylko za kawałek "Dorosłe Dzieci" z repertuaru grupy Turbo, w której Kupczyk kiedyś śpiewał. Duże kłopoty były też z dźwiękiem bo wszystko zlewało się w jedno - gitary, wokal i perkusja chyba puszczono w jeden kanał. Zespół Ceti istnieje ponoć już 25 lat a słyszałem o nich pierwszy raz i obstawiam z dużym prawdopodobieństwem, że po raz ostatni. Tym bardziej szkoda, że nic nie wyszło z występu amerykańskiej kapeli Rival Sons, która pierwotnie miała występować przed Deep Purple - panowie z Los Angeles grają świetnego hardrocka w stylu Led Zeppelin właśnie.
Purple wyszli na scenę równo o 21:15 i zaczęli od kawałka "Apres Vous" z promowanego albumu "Now What?". Słabo było słychać Iana Gilliana co już w następnym kawałku dźwiękowcy poprawili i do końca wokal było słychać wspaniale. Zespół skupił się na kawałkach z nowej płyty, która i mi mocno przypadła do gustu - przerażający "Vincent Price", monumentalne "Uncommon Man" i mój faworyt "Hell To Pay" tylko potwierdzają, że Brytyjczycy wciąż potrafią nagrywać świetne rockowe albumy. Tata mimo, że nie znał tych numerów i ożywił się dopiero przy "Strange Kind Of Woman" to z podziwem patrzył na solówki gitarowe Steve'a Morse'a i klawiszowe Dona Airey'a. A tych było co niemiara bo współpraca i wymiana dźwięków między tymi dwoma panami przebiegała wzorowo i wprost porwała całą publiczność w hali do zabawy. Rockandrollowy show na najwyższym poziomie. W przeciwieństwie do supportu każdy instrument było słychać doskonale.
Przed koncertem pojawiły się informacje, że Deep Purple tuż po nowym roku wchodzą do studia nagrywać następcę "Now What?!" - zwiastunem tego był nowy numer, który w Łodzi miał swoją światową premierę - "Get On Hip Boots". Cały czas trwały również indywidualne popisy muzyków - Ian Paice miał swoją perkusyjną solówkę w trakcie "The Mule", gdzie popisywał się grą w ciemnościach świecącymi pałeczkami. Największe wrażenie zrobił jednak Don Airey, który na instrumentach klawiszowych zagrał najpierw kilka fragmentów Chopina po czym płynnie przeszedł do "Mazurka Dąbrowskiego". Myślałem, że to będzie wstęp do "Perfect Strangers", jednakże tego wieczoru w miejsce tego wielkiego hitu w setliście pojawiło się "The Battle Rages On". Jeśli czymś można było być rozczarowanym w ten niedzielny wieczór to na pewno brakiem kilku/kilkunastu koncertowych wymiataczy takich jak "Child In Time", "Lazy", "Highway Star", "When A Blind Man Cries" czy właśnie "Perfect Strangers".
Za to końcówka koncertu to już same największe przeboje Purpli począwszy od "Space Truckin'" oraz nieśmiertelne "Smoke On The Water" (to jest po prostu riff, który przynajmniej raz w życiu trzeba usłyszeć na żywo tak jak "Sweet Child O' Mine" Gunsów czy "Highway To Hell" AC/DC) aż po zagrane na bis "Hush" i "Black Night". Godzina i 45 minut zleciało tak szybko, że ktoś mógłby panom na scenie powiedzieć, że w związku ze zmianą czasu na zimowy cofamy zegarki jeszcze raz i gramy kolejną godzinkę. W związku z tak krótkim koncertem mam pewien niedosyt aczkolwiek jestem w stanie to zrozumieć bo co poniektórzy członkowie zespołu dochodzą już do wieku siedemdziesięciu lat.
Powrót do domu powolny, bo nie można mi było przekraczać 80 km/h. Mocno to irytujące jak wszyscy Cię prześcigają - czułem się jakbym prowadził dorożkę albo co najmniej Poloneza Caro :) Na szczęście dotarliśmy do domu cali i zdrowi. Wrażenia niezapomniane, tacie się podobało. Wszystko gra. A już niedługo kolejne koncerty, kolejne relacje i kolejne przygody. Stay tuned!
Setlista:
00. Intro (Mars, The Bringer Of War)
01. Apres Vous
02. Demon's Eye
03. Hard Lovin' Man
04. Strange Kind Of Woman
05. Vincent Price
06. Contact Lost
07. Uncommon Man
08. The Well-Dressed Guitar
09. The Mule
10. Get On Hip Boots
11. Silver Tongue
12. Hell To Pay
13. Don Airey Keyboard Solo
14. The Battle Rages On
15. Space Truckin'
16. Smoke On The Water
Bis:
17. Hush
18. Black Night
Skład:
Ian Gillian - wokal
Steve Morse - gitara elektryczna
Roger Glover - gitara basowa
Don Airey - instrumenty klawiszowe
Ian Paice - perkusja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz