Nasza przygoda zaczyna się w Warszawie - dla młodego to duże przeżycie bo po raz pierwszy jedzie pociągiem w Polskę. Podróż mija błyskawicznie i we wczesnych godzinach popołudniowych meldujemy się na dworcu w Katowicach. "Uczciwy" (?!) pan taksówkarz informuje nas, że z nim do hotelu to będzie drogo i że miejskie taxi stoją po drugiej stronie dworca. Szybki odwrót, przejście przez długi tunel i ... nic tam nie ma. Na szczęście po telefonie do pierwszej lepszej korporacji nasz transport zjawia się błyskawicznie i za grosze wiezie nas do miejsca naszego noclegu. Szybki obiad, cylinder na głowę i ruszamy do Spodka.
Katowice powitały nas typowo wiosenną pogodą - trochę deszczu, trochę słońca. Kręcimy się chwilę pod halą, kilka pamiątkowych fotek (obowiązkowa z Bebokiem) i szybko do Spodka. Hala znajoma, nic się nie zmieniło odkąd byłem tu po raz ostatni. Syn kupuje sobie koszulkę ze Slashem (od tej pory kolekcjonuje t-shirty z każdego kolejnego koncertu), spotykam kilka dawno nie widzianych znajomych mordek z forum NigtrainStation - miło było Was spotkać i pogadać o dawnej potędze NTS-u 😎 Zbliża się 20. rocznica powstania polskiego forum Guns N' Roses, stąd mam nadzieję na kolejne spotkanie już niebawem. W końcu internet nie zastąpi kontaktów osobistych.
Przed Slashem wystąpił jego kolega, może nawet przyjaciel, syn sławnego lidera zespołu Van Halen - Wolfgang Van Halen ze swoim macierzystym zespołem Mammoth VVH. Ostre gitarowe granie, świetne na rozgrzewkę, ale dalekie od tego, żeby śledzić te piosenki z zachwytem.
Świetne "Too Far Gone" to pierwsza dłuższa solówka kudłatego gitarzysty, który dopiero się rozgrzewał przed kolejnymi popisami. Muszę przyznać, że dopiero po Katowicach w pełni doceniam ten utwór. To kolejna perełka z płyty "World On Fire", która dla mnie pozostaje dotychczas szczytowym osiągnięciem Konspiratorów. Następne w kolejce "Back From Cali" to sprawdzona ballada, chóralnie odśpiewana przez katowicką publiczność.
"Whatever Gets You By" i "Action Speaks Louder Than Words" to kawałki z ostatniej płyty "4", która szczególnie nie zachwyciła, ale muszę przyznać, że na żywo ten materiał brzmi o niebo lepiej. A to był dopiero początek tego co zespół przygotował ze wspomnianego przed chwilą krążka.
Parę słów o zespole. Skład na przestrzeni tych wszystkich lat nie uległ ani jednej zmianie, co jest ewenementem w muzycznym światku, pełnym wielkiego ego, kłótni i podłych charakterów. Konspiratorzy wyglądają na szczęśliwą paczkę przyjaciół, których cieszy przede wszystkim granie muzyki. Głos Mylesa Kennedy'ego jednych zachwyca, innych irytuje, ale trzeba przyznać, że skalę i barwę ma niepowtarzalną. Nadal żałuję, że nie mogę go zobaczyć w gitarowym duecie ze Slashem, tak jak to funkcjonuje z Markiem Tremontim w Alter Bridge. To mogłoby dodać pikanterii niektórym piosenkom. Sekcja rytmiczna jak zwykle znakomita - Brent Fitz w biało-czerwonej koszulce Polski na bębnach (i nie tylko, ale o tym mogliśmy się przekonać dopiero na bisach), Frank Sidoris (którego los przypomina trochę sytuację Michała Sitarskiego stojącego "w cieniu" u boku Jana Borysewicza w Lady Pank) i oczywiście Todd Kerns, który oprócz wyznaczania linii basu, znakomicie sprawdził się jako wokalista, np. w coverze Lenny'ego Kravitza "Always On The Run". Lata 90. wróciły z pełną siłą.
"Bent To Fly" na chwilę wprowadziło nostalgiczny nastrój, po czym Slash odpalił petardę w postaci "Avalon", kolejną perełkę z płyty "World On Fire" - dynamiczny rocker pędzący na złamanie karku. Choć profil publiki zmienił się na przestrzeni ostatnich 11 lat - ludzie w Spodku w 2013 roku rozpychaliby się łokciami w pogo na tym kawałku. Mam wrażenie, że wraz ze wzrostem cen na koncerty, nawet pod sceną panuje pełna kultura - wydać na koncert kilka stów i wrócić poobijanym, albo nie daj boże z wybitymi zębami nikt już chyba nie chce.
Patrzę na młodego, słucha uważnie kolejnych kawałków, machając od czasu do czasu głową. Chyba mu się podoba. Po chwili Todd Kerns zapowiada, że teraz numer, którego nikt nigdy w Polsce nie zagrał - ja już wiem, że albo "Don't Damn Me" albo "Bad Apples". Zespół stawia na ten pierwszy kawałek z płyty "Use Your Illusion I", a ja krzyczę do syna, żeby słuchał uważnie czym jest porządny riff gitarowy i czym się tatuś jarał w 1992 roku 😀 Po tych szaleństwach leci balladowe "Starlight", chyba pierwszy numer, który Myles nagrał ze Slashem i od którego projekt "Conspirators" nabrał realnych kształtów. Miał być tylko gościnny występ na solowej płycie, a muzyczna przygoda trwa już prawie 15 lat. Pozostając w temacie szaleństw - to jak nazwać kilkunastominutowe solo Slasha w "Wicked Stone" jak nie czystym szaleństwem. Z przeciętnego numeru, zrobił się popis, który warto podziwiać z wypiekami na twarzy.
Kontynuacja promocji płyty "4" w postaci "April Fool" i piosenki, którą Myles napisał dla ... swojego psa - "Fill My World" opisuje świat z perspektywy czworonożnego przyjaciela wokalisty. Na wokal wrócił również po raz kolejny Kerns i zaśpiewał "Doctor Alibi". Przed bisami jeszcze "You're A Lie" i "World On Fire", na którym ożył mój syn bo to jeden z dwóch jego ulubionych kawałków. Zdjął nawet na chwilę słuchawki wygłuszające, że móc w pełni cieszyć się dźwiękami gitary Slasha. A akurat z akustyką w Spodku nie ma najmniejszego problemu.
Na bis kolejny świetnie dobrany cover - "Rocket Man" z repertuaru Eltona Johna. Slash zasiadł przy stoliku z gitarą pedal steel, Brent Fitz zmienił bębny na klawisze, a jego miejsce w kolei zajął bodajże techniczny. Zrobiło się klimatycznie i kosmicznie jak na Spodek przystało. Na wielki finał "Anastacia" z ostatnią już monumentalną solówką Slasha, który pomimo prawie 60 lat, po dwóch godzinach na scenie wciąż wyglądał rześko (efekt ponad trzygodzinnych występów z Gunsami?). Często zresztą na sam koniec do ukłonów wychodzi ... na rękach. Nie wiem czy Slash zna utwór "Z poradnika młodego zielarza", ale fizycznie wygląda zgodnie z zasadą Pana Kleksa "Biegać, skakać, latać, pływać, W tańcu w ruchu wypoczywać.". A wracając do "Anastacii" syn zachwycony i mimo późnej pory, nie chce, żeby koncert się skończył.
A wracać trzeba było i tu pojawił się spory problem, bo znając Katowice z poprzednich wizyt, nocą wchodzą w grę tylko taksówki, a tych zabrakło w całym mieście. Mimo mroźnego wieczoru, decyduję, że wracamy do hotelu piechotą. Przejście tych kilku kilometrów zajmuje nam prawie 40 minut, ale rozgrzani emocjami daliśmy radę. Zmęczeni ale niezwykle szczęśliwi lądujemy w łózkach chwilę po północy. Do Warszawy wracamy następnego dnia. Syn stwierdził, że na takie wagary może jeździć częściej 😁
PS. Sam koncert udany, choć nie był chyba najlepszy z tych, które zagrali w Polce. Natomiast muszę pochwalić dobór piosenek do setlisty. Wiadomo, że zespół już jakiś czas zrezygnował z hurtowego grania piosenek Gunsów, skupiając się na swoim coraz bogatszym repertuarze. W Katowicach każda płyta była sprawiedliwie reprezentowana i uzupełniona kilkoma coverami stanowiło godną i "zrównoważoną" prezentację dotychczasowego dorobku zespołu. Nie ma wątpliwości, że panowie jeszcze wrócą do Polski przy następnej nadarzającej się okazji. Gdziekolwiek by to nie było na pewno pojawimy się tam w rodzinnym składzie.
10. Avalon
Frank Sidoris - gitara rytmiczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz