Niezwykłe było samo miejsce koncertu - Kasyno oficerskie wybudowane na początku XX wieku przez wojska carskie urzeka swoim niepowtarzalnym klimatem. Zdecydowanie czuć tu ducha historii. Obecnie w budynku odbywają się imprezy kulturalne organizowane przez Nowodworski Ośrodek Kultury, takie jak koncert Made In Warsaw.
Dwa słowa o zespole. Jak czytamy na ich oficjalnej stronie "to grupa profesjonalnych muzyków, a jednocześnie pasjonatów muzyki Deep Purple." Made In Warsaw powstał w 2012 celem uczestnictwa w Memoriale Jona Lorda. Jak widać przygoda trwa już kilkanaście lat. Jak to zwykle w takich bandach bywa, nie obyło się bez zmian w składzie, a osobą spajającą cały projekt jest klawiszowiec Łukasz Jakubowski. Obecne wcielenie, przynajmniej w kwietniu 2024 promuje żeńskie wokale, co w połączeniu z muzyką Purpli dało dosyć ciekawe połączenie.
Ponieważ od koncertu minęło już grubo ponad pół roku, nie umiem odtworzyć w żadnym stopniu listy ani kolejności zagranych utworów z tego występu. Na pewno nie zabrakło wszystkich najważniejszych hitów Deep Purple, ze "Smoke On The Water" i "Child In Time" na czele. Z tych utworów które jeszcze pamiętam, na pewno pojawiły się "When A Blind Man Cries", "Demon's Eye" i "Hush". Niestety nie dysponuję dokładną setlistą. Zachowałem to co najważniejsze w takiej sytuacji, czyli emocje i wspomnienia.
Zespół rozpoczął od klawiszowego intro i uderzył od razu z wysokiego C, od piosenki "Lazy", z wplecionym "Owner Of The Lonely Heart" grupy Yes. Takich "wtrąceń" było więcej - muzycy sporo improwizowali i widać było, że sprawia im to niezwykłą frajdę.
Sala była wypełniona po brzegi, a na scenie na pierwszy ogień w roli wokalistki pojawiła Urszula Kądziela. Jak dla mnie była dosyć irytująca przez ciągłe pokrzykiwanie - w wielu miejscach to był właśnie krzyk a nie śpiew. Ze wszystkich wokalistek i wokalistów, którzy tego dnia pojawili się w Nowym Dworze, wypadła zdecydowanie najsłabiej. Na pewno muszę pochwalić niejaką Ulę Fryzkę (przyp. red. - jak się okazuje prywatnie partnerkę Jerzego Styczyńskiego) - wokalistkę o potężnym, wyrazistym głosie o zmiennej tonacji i barwie. Wykonanie "Child In Time" było pełne pasji i emocji, włącznie z teatralnym pokładaniem się na scenie. Fryzka na pewno zaśpiewała też "Perfect Strangers", "Highway Star" i kilka innych kawałków, w każdym z nich oddając właściwą tym kawałkom energię. A przy tym wszystkim to piękna kobieta, więc było na czym zawiesić oko 😉
Goście, goście - tych było sporo. Wspomniany już Jerzy Styczyński to klasa sama w sobie. Trochę się zdziwiłem, że pan Jerzy porwał się tak klasyczny hard-rockowy materiał, na co dzień grając głównie bluesa. Ale z drugiej strony Dżem też ma mocno rockowe kawałki np. "Jak Malowany Ptak". Na tych kilka piosenek przejął "gitarowe stery", usuwając trochę w cień głównego gitarzystę zespołu - Dawida Piętę. Ten jednak nie wyglądał na zmartwionego, okazując należny szacunek nestorowi polskiej sceny rockowej. Sam jest świetnym muzykiem, który w zręczny i wierny sposób oddał na scenie wszystkie niuanse, smaczki i solówki Purplowej muzyki.
Wracając do gości - "swoje" piosenki zaśpiewali Aneta Kłosowska (bodajże "Burn") i Sylwester Domański ("Black Night"). Wszyscy wokaliści dodatkowo pojawili się jeszcze na wielki finał (stawiam dolary przeciwko orzechom, że było to nieśmiertelne "Smoke On The Water"). Cały koncert trwał dobre dwie godziny i był wypełniony perfekcyjnie wykonaną muzyką Deep Purple. Zdecydowanie warto było poświęcić czas (fakt, miałem blisko) i pieniądze (niewielkie jak na dzisiejsze ceny koncertów) by wrócić wspomnieniami do kawałków, które puszczał mi jeszcze ojciec z kasety kupowanej na bazarze na ul. Wałbrzyskiej w Warszawie.
Dariusz Goc - gitara basowa
Przemysław Nalazek - perkusja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz