Nie dalej jak w czerwcu ubiegłego roku pisałem na tym blogu "Zapamiętajcie te dwa słowa - DIRTY HONEY". Te słowa nic a nic nie straciły na aktualności. A wręcz zyskały od tego czasu na sile. Zespół wydał znakomicie przyjęty album "Can't Find The Brakes" i ruszył w kolejną trasę koncertową promującą nowy materiał. Chłopakom z Kalifornii tak się spodobało w Polsce, że po raz kolejny wpadli do Warszawy, przetestować tutejszy miernik decybeli i spotkać się z coraz liczniejszą grupą fanów. A tych przybywa z występu na występ. O ile ostatnio stałem w drugim rzędzie, teraz ciężko było się przebić w okolice sceny - Hybrydy wypełniły się prawie w 100%.
Na supporcie wystąpił zespół Dziwna Wiosna, autorzy przeboju "Ostatnia Noc Lata". Trafiliśmy z żoną na końcówkę występu, ale nie spodobało mi się. Mało w tym melodii, dużo bezsensownego darcia się do mikrofonu. Może w innych okolicznościach np. na Wiosnę dają lepsze występy. W każdym razie bandu nie skreślam.
Dirty Honey rozpoczeli tak jak w czerwcu od tytułowego kawałka z nowej płyty "Can't Find The Brakes", czym od razu poruszył fanów do dynamicznego ruszania biodrami i tupania nóżką. Solówka Johna Notto nie pozostawiała wątpliwości, że w ten mroźny lutowy wieczór w Hybrydach będzie wyjątkowo gorąco. Po chwili "California Dreamin", zagrany z iście kalifornijskim luzem, można było się poczuć jak w słynnym "Troubadour" albo "Roxy" w Los Angeles. Power-ballada "Heartbreaker", w którym Marc Labelle przytulił się do statywu i wyszukiwał wśród warszawskich fanek komu mógłby tej nocy złamać serce.
Powrót do nowej płyty - "Get A Little High" i "Dirty Mind", a wskaźnik decybeli w Hybrydach dobił do poziomu 115dBC. W międzyczasie trochę słabszy "Scars" na obniżenie temperatury i wystudzenie emocji. Ale to tylko tak na chwilę, bo Notto znów wystartował z zabójczym riffem do "Tied Up"
i z równie zabójczym uśmiechem zza czarnych przeciwsłonecznych okularów
dał znak, że jemu też się podoba występ. A w swoich gitarowych popisach
jest coraz lepszy.
Przed balladą "Coming Home" Labelle przeprowadził szybką sondę, kto już widział Dirty Honey na żywo. W tej piosence basista Justin Smolian zagrał na gitarze akustycznej, a John Notto na czymś dziwnym techniką "slide". Chwilę potem totalne zaskoczenie, bo zespół odpalił cover Stonesów "Honky Tonk Women" ale zagrany w szybkiej wersji country - tym samym ze słonecznej Kalifornii przenieśliśmy się na dziki Zachód, gdzie szaleją kowboje.
Szybka zmiana nastroju i perkusista wybija pulsujący rytm do "Don't Put Out The Fire". W moim skromnym mniemaniu to dotychczas najlepszy numer w dorobku Dirty Honey. Parę dni później zespół w Mediolanie nakręcił oficjalny koncertowy teledysk do tej piosenki, ale Marc Labelle słusznie pamiętał, że światowa premiera wykonania live miała miejsce dokładnie 11 czerwca 2023 na tej samej scenie w warszawskich Hybrydach. Tym samym Polska na zawsze jakoś się zapisze w historii (oby długiej) zespołu.
A propos historii - każdy młody zespół, zanim napisze własny rozdział, na początku kariery posiłkuje się coverami. Po Stonesach przyszedł czas na "Let's Go Crazy" z dorobku Prince'a. Poprzednim razem chłopcy sięgnęli po "Last Child" Aerosmith. Ważne, że czerpią z najlepszych wzorców, przy okazji tworząc swój repertuar. Z debiutanckiego albumu rozpędzone "The Wire" i przepiękna ballada "Another Last Time" to przykład na to, że studiowanie klasyki rocka nie poszło na marne.
Podstawowy set zakończyło wykonanie "When I'm Gone", którym równie dobrze mogliby otwierać każdy koncert - numer już na chwilę obecną sam w sobie jest klasyką. Czas na bis!
Na początek "You Make It All Right" - kawałek do przytulania, a zaraz potem wściekły krzyk wokalisty otworzył "Won't Take Me Alive" i na scenie znów zrobiło się gorąco. Zamykamy? Nic z tych rzeczy - na grande finale "Rolling 7s" z pierwszej EP-ki zespołu, która nigdy nie doczekała się publikacji jako pełnoprawny krążek.
Dirty Honey na scenie to prawdziwy wulkan energii i powiew świeżości na rockowej scenie. Warto wspomnieć, że już pojawiły się ich klony takie jak Goodbye June czy American Slang, co może wskazywać na to, że nadal na prostego rock n' rolla jest jeszcze gdzieś w tym wszechświecie zapotrzebowanie. Obserwując po rosnącej z występu na występ publiczności w Polsce, to zapotrzebowanie jest i będzie coraz większe. Następnym razem Hybrydy mogą nie wystarczyć.
PS. Relacja pisana z kilkumiesięcznym poślizgiem, więc pewnych szczegółów i tekstów ze sceny mogę nie pamiętać. Relacji z żaden sposób nie upiększałem - czego nie pamiętam, nie znalazło się w tekście.
10. Don't Put Out The Fire
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz