Kilka słów na temat zasad powstawania rankingu. Przypominam je co roku, ale dla nowych czytelników wyjaśniam: pod uwagę biorę tylko i wyłącznie nowy materiał wydany w ocenianym roku. Nie znajdziecie tu płyt typu best of, reedycji sprzed lat uzupełnionych o nowe numery, a także albumów koncertowych. Za rok 2022 pod topór oceniającego wpadły w sumie 103 wydawnictwa. Spektrum gatunków jest z roku na rok coraz szersze, ale nie będę ukrywał, że króluje tu głównie muzyka rockowa.
Wzorem ubiegłego roku przed pierwszą "10", krótki przegląd plusów i minusów tych pozycji, które nie zmieściły się w rankingu.
Minusy:
- Alter Bridge - Pawns & Kings - jeden ze słabszych albumów AB, bez błysku i pomysłowości. Zostało tylko i aż solidne rzemiosło.
- Bryan Adams - So Happy It Hurts
- wierny swojemu stylowi, ale już bez dawnego pazura i przebojowości. Bryan zjadł własny ogon.
- Jack White - Entering Heaven Alive oraz Fear Of The Dawn - gdyby z 2 wydanych w 2022 roku płyt stworzył jedną, byłoby świetnie. A tak to mamy pojedyncze genialne, dźwięki, riffy, piosenki a albumy jako całość nie dojeżdżają.
- PG Roxette - Pop-Up Dynamo
- Per Gessle postanowił zmierzyć się z własną legendą i tę konfrontację przegrał z kretesem. Mimo wielkiego talentu, nowe kobiece głosy nie zastąpią Marie.
- Slash feat. Myles Kennedy and The Conspirators - 4 - uwielbiam Slasha jak mało kto, ale ta płyta jest po prostu źle wyprodukowana, mdła i wtórna. Zabrakło dobrych solówek i dodania czegoś nowego do wybudowanego już dorobku.
Plusy:
- Sztywny Pal Azji - Jestem Tu Po To - całkiem przyjemne przenosiny w czasie do lat 80. zarówno muzycznie jak i tekstowo.
- Imagine Dragons - Mercury Acts 1&2 - sporo pozytywnego zaskoczenia i świeżości.
- Nickelback - Get Rollin - pozytywne zaskoczenie. Chyba najlepiej nagrana perkusja z płyt 2022. Wszystko spójne i świeże. Brawo. Czas się uwolnić od przekleństwa "How You Remind Me".
- Agnieszka Chylińska - Never Ending Sorry - kocham ten głos miłością szczerą. Tematycznie to spowiedź dojrzałej kobiety. Gdyby to było ciut bardziej gitarowe byłoby świetnie.
- Patrycja Markowska - Wilczy Pęd- zaskakująco dobry krążek, sporo ciekawych riffów. Jak zwykle u Patrycji mocno melodyjne numery, ale ostrzej niż zwykle. Blisko "Top10".
Tym sposobem zapraszam na ranking najlepszym moim skromnym zdaniem albumów, które ukazały się na rynku w 2022 roku.
10. John Mellencamp - Strictly A One-Eyed Jack
9. Goodbye June - See Where The Night Goes
Trochę kopia Dirty Honey, które umieściłem w ubiegłorocznym rankingu. Old school hard-rock. Cieszę się, gdy młode zespoły nadal pełnymi garściami czerpią z klasyki. W tym konkretnym przypadku nie ma się co zżymać na wtórność prezentowanego materiału. Nadal jest w tym jakaś świeżość, której towarzyszy chropowaty głos wokalisty. Dużo tu wpływów AC/DC ("Stand And Deliver" czy "Three Chords"), ale też Black Keys ("Step Aside"). Chłopaki korzystają ze sprawdzonych patentów i dodają do tego swoją charyzmę. Z czasem będzie miło powrócić do tych dźwięków.
8. Red Hot Chili Peppers - Return Of The Dream Canteen
Na początek krótka kartka z historii - w 2019 roku do RHCP wraca po 10 latach przerwy gitarzysta John Frusciante. Historia zna wiele reunionów, ale muszę przyznać, że dzięki tej zmianie, płyta buja aż miło, a należy pamiętać, że to nie jedyny krążek, który ekipa Anthony'ego Kiedisa wypuściła w 2022 roku. Kilka miesięcy wcześniej ukazał się album "Unlimited Love" na którym chłopaki zgrywali się po długiej przerwie i to niestety słychać. Z kolei "Return Of The Dream Canteen" to jest najlepsze co Red-Hoci nagrali od kilkunastu lat. Funk, rock, luz. Najlepsze na płycie są "Eddie" z niezwykle ekspresyjnie zagraną solówką, nagraną w hołdzie Eddiemu Van Halenowi oraz funkowe "Tippa My Tongue". W 2023 przyjeżdżają do Polski, ale ode mnie raczej nie dostaną drugiej szansy po tym jak w 2012 zapewnili mi największe rozczarowanie koncertowe w historii.
7. Eddie Vedder - Earthling
Eddie Vedder podążą drogą Katarzyny Nosowskiej, gdzie płyty solowe są ciekawsze od dokonań ich macierzystych zespołów. Na "Earthling" jest jednocześnie przebojowo i różnorodnie. Są kawałki czadowe, jak "Power Of Right" czy "Rose Of Jericho", a z drugiej strony dostajemy klimatyczną balladę "The Haves", country-rockowe "Try", jak i melodyjny oparty na charakterystycznym brzmieniu pianina - duet z Eltonem Johnem "Picture". Najbardziej Pearl Jamowy jest tu chyba "Brother The Cloud". Fajnie usłyszeć Eddiego w różnych stylach poza PJ.
Piękny powrót po 7 latach milczenia. Wokalista w tym czasie robił karierę w polskich talent shows. Album brzmi światowo, ale mam wrażenie, że najważniejsza płyta jeszcze przed Chemią. Jak pokazał grudniowy koncert w którym miałem przyjemność uczestniczyć, w zespole jest jeszcze mnóstwo energii i pasji, żeby spożytkować je na kolejne produkcje. "Something To Believe In" to kopalnia świeżych pomysłów muzycznych (southernowe "Modern Times" i "New Romance" ze świetną linią basu), ciekawych riffów ("The Widows Soul" czy "Blood Money") i romantycznych ballad ("The Best Thing" - co ciekawe piosenka ma jeszcze dwie wersje językowe - ukraińską i polską). Całość cudownie buja i wręcz zmusza do tuptania nóżką przy każdym numerze. Szukajcie koncertów Chemii w swoim mieście.
5. T.Love - Hau, Hau
Na nowym albumie, T.Love powrócił do składu z "Kinga" (m.in. Jan Benedek i "Perkoz"). Pierwsze wrażenie było przeciętne - dużo elektroniki ("Deszcz") i nowoczesnych taktów ("Pochodnia"). A mimo to nadal płyta brzmiała przebojowo. Dopiero za którymś razem płyta u mnie zaskoczyła, choć nadal uważam, że stosunek piosenek świetnych do takich sobie jest 50/50. Dodatkowy punkcik album zyskuje za Muńkowe teksty - wokalista po raz kolejny wspiął się na wyżyny, dokonując oceny świata za pomocą metafor, które są dostępne na co dzień tylko dla czołowych postaci polskiej sceny rapu. Zresztą jeden z nich Sokół zaśpiewał w kawałku "Tutto Bene". T.Love najlepiej brzmią gdy sięgają do korzeni (tytułowe "Hau, Hau" czy stonesowskie "Trzy Czwarte") i eksperymentują z klasyką (depeszowa "Ponura Żniwiarka"). Poruszający jest kawałek "Tomek" poświęcony pamięci ojca Muńka, który zmarł w trakcie prac nad płytą.
Nie jestem obiektywny, bo T.Love to mój ulubiony polski band, ale do poziomu "Kinga" czy "Old Is Gold" brakuje lat świetlnych. Czekam na więcej płyt w nowym-starym składzie.
4. Muse - Will Of The People
Nazwa
Muse gdzieś mi oczywiście mignęła na przestrzeni lat, ale kojarzyła się
z nudą typu Coldplay. Aż tu nagle: power, energia, melodie. Stadionowe
przestrzenie ("Will Of The People") mieszają się z klubową przytulnością ("Liberation") i muzyką, którą spokojnie można nazwać filmową ("Ghosts. How Can Move On"). Dostajemy też dyskotekowe "You Make Me Feel Like It's Halloween", a z drugiej strony pokręcone "We Are Fucking Fucked". Różnorodność w ramach jednego albumu godna podziwu i wcale nie jest to jego słaby punkt. Nie znałem wcześniej dorobku zespołu, czas nadrobić.
3. Bilon HG, Szwed SWD, Nowa Ferajna - Warszawski Rapton
Jest to jedyny reprezentant rapu jako gatunku w tym zestawieniu. Jako rdzenny mieszkaniec Mokotowa nie mogłem przejść obojętnie obok płyty w klimacie lokalnego bohatera - Stanisława Grzesiuka. "Warszawski Rapton" to połączenie rapu z duchem Grzesiuka - przepiękne i szczere. Kto nie wychował się na warszawskim podwórku, nie bywał na bazarze Różyckiego i nie odbył walki osiedle na osiedle, może tej płyty nie zrozumieć w warstwie tekstowej. Jest to opowieść z przymrużeniem oka na łobuzersko-knajpiany styl warszawskich ulic. Ostatnio tak grał Muniek ze Szwagierkolaską.
Tekstowo piosenki są mocno osadzone w kulcie uwielbienia Warszawy ("Warszawiak" z wersem "Gdzie dzwony Watykanu przy tramwaju warszawskim?") i zwykłych Warszawiaków ("Pewien Gość"). Hymnem albumu jest "Graj Pan Rapton", którego klimat można spokojnie osadzić z "Złym" Tyrmanda. Niech podsumowaniem tej płyty będzie cytat: "Warszawski Rapton, a nie Eric Clapton, panie rzuć pan banknot, witamy w Warszawie!". Piękne to i prawdziwe. Jak dawna Warszawa.
2. Madrugada - Chimes At Midnight
Płyta
Madrugady jest jak podróż luksusowym autem po opuszczonej drodze
wijącej się wśród pagórków. Obrazy za oknem płyną spokojnie. Kierowca ma
pełen relaks. Czasem na drodze zjawia się jakiś młokos w BMW z
rejestracją WWL, który mąci sielankową atmosferę. Ale od czego jest 300
koni pod maską? Madrugada dodaje gazu, zostawia mąciciela daleko z tyłu i
znów jest pełny spokój. Jeśli miałby szukać na siłę porównań to
powiedziałbym, że to spowolnione R.E.M., ale w zamian dostajemy cudowny
klimat. Kupili mnie tym albumem w całości. Najlepsze? "Nobody Loves You Like I Do" i "Running From The Love Of Your Life". Pilnie poproszę o kolejną podróż.
1. Scorpions - Rock Believer
W momencie ukazania się albumu (luty 2022) już wiedziałem, że to będzie jeden z faworytów do umieszczenia w rankingu. Klasyczny hard-rock z wieloma przebojami i gitarową mocą, jakiej dawno nie słyszałem. Wolałbym, żeby "Rock Believer" nagrał młodszy zespół, ale to niemieckie dinozaury rocka udowodniły, że wcale nie muszą być nudne i odcinać kuponów od zasłużonej sławy. Znakomita produkcja.
Wigoru Klausowi Meine i spółce mogliby pozazdrościć całe tabuny 20-latków. A energia Mikey'a Dee (ex-Motothead) za zestawem perkusyjnym wprost wbija wprost w fotel. Rockowych petard jest tu całe mnóstwo ("Gas In The Tank", "Roots In My Boots" czy "When I Lay Bones To Rest"). Typowych Scorpionsów reprezentują z kolei takie kawałki jak "Shining Of Your Soul" czy "Shoot For Your Heart".
To co najlepsze zostawiłem na koniec. "Seventh Sun" - utwór, którego nie powstydziliby się Iron Maiden. Absolutne arcydzieło z niepokojącym, pulsującym rytmem. Jakby tego było mało, dostajemy cudowną balladę ("When You Know. Where You Come From.") w dwóch wersjach, z czego akustyczne wykonanie powala od pierwszej do ostatniej sekundy.
Na pudełku z płytą powinna być naklejka "słuchać głośno i namiętnie". Dobre uzasadnienie dla nr 1.
I to tyle jak na 2022 rok, mam nadzieję, że chociaż do części z wymienionych albumów zajrzycie od czasu do czasu. Na samiutki
koniec udostępniam Wam playlistę najlepszych wg mnie piosenek, która powstawała calutki rok. To tu znajdziecie te poza-radiowe perełki o których pisałem we wstępie.
PS. Idę już słuchać albumów z 2023. A zapowiada się kilka perełek m.in. Metallica, Paramore czy Rival Sons. Za rok sprawdzimy czy się nie myliłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz