"WIDZIAŁEM NA ŻYWO ..."
Koniec koncertowej posuchy! Ponad 2 lata czekania na moment gdy w tłumie ściśniętych jak sardynki w puszce pasjonatów rockowej uczty, zgasły światła i ze sceny popłynęły jakże mi bliskie dźwięki gitary elektrycznej. Muzyka na żywo jest najlepszym lekarstwem na wszystkie problemy. A skoro mowa o występach na żywo, to na początek trochę liczb:
- 827 - dokładnie tyle dni minęło od ostatniego koncertu, który widziałem na żywo (Perfect, 14 lutego 2020)
- 1603 - dokładnie tyle dni minęło od ostatniego koncertu T.Love, który widziałem na żywo (29 grudnia 2017)
"Widziałem na żywo ..." to również motyw przewodni z singla T.Love zatytułowanego "Pochodnia". Muniek Staszczyk wrócił na scenę po 5 latach przerwy, reaktywując stare wcielenie T.Love z początku lat 90-tych, kiedy to zespół święcił największe triumfy. Głównym kompozytorem ponownie stał się Jan Benedek, twórca największych hitów w dyskografii T.Love takich jak "Warszawa" czy "King". Zmian w składzie jest więcej bo pojawiła się nowa-stara gitara prowadząca w postaci Jacka "Perkoza" Perkowskiego oraz młody klawiszowiec Mariusz Nejman. Czy to są zmiany na lepsze? Czas pokaże - w moim mniemaniu poprzeczka jest zawieszona wysoko, a oczekiwania bardzo duże. Zespół nagrał nową płytę zatytułowaną "Hau, Hau" i ruszył w trasę koncertową.
Mówiąc o oczekiwaniach, przede wszystkim trzeba wziąć poprawkę na formę samego Muńka, który wrócił do grania po ciężkim wylewie i zdrowie nie pozwala mu na granie na tzw. "pełnej kurwie" trzy-godzinnych koncertów. Występ w Stodole trwał ledwie 1:45 i ja to szanuję, w podobnej sytuacji też na pierwszym miejscu stawiałbym swoje zdrowie. Druga sprawa to porównanie nowych członków bandu z tymi którzy odeszli - Jankiem Pęczakiem, "Magillą" Majcherem, Michałem Mareckim czy stałym gościem zespołu Tomem Pierzchalskim (był w Stodole tylko jako widz; jego solówka na saksie w "Trzy Czwarte" siadłaby idealnie). Każdy zestaw osobowy musi się dotrzeć i swoje chwilowe rozkminy w tym temacie na razie odkładam na bok. Czas na porównania przyjdzie w kolejnych miesiącach. Przypomnę tylko, że byłem jednym z pierwszych krytyków albumu "Old Is Gold", który po latach traktuję jako najlepszy w dyskografii T.Love.
Tyle tytułem wstępu. Pora przenieść się do warszawskiej Stodoły, gdzie w ciepły majowy wieczór, T.Love zaprezentował głównie materiał z nowej płyty zatytułowanej "Hau, Hau". Do samej płyty wrócę w najbliższych tygodniach w osobnej recenzji, bo tekstowo ten album jest świetny i zasługuje na rozłożenie go na czynniki pierwsze. Jeszcze raz okazało się, że Muniek jest bystrym obserwatorem codzienności i potrafi przykuć uwagę w kilku zdaniach, niczym najlepsi polscy raperzy (nie mylić z T-raperami 😀)
Koncert zaczął się od kawałka "Pochodnia", który w wersji płytowej wzbogaciła swoim sensualnym głosem Kasia Sienkiewicz z zespołu Kwiat Jabłoni (dla ciekawskich jest córką Kuby Sienkiewicza, lidera Elektrycznych Gitar). I od razu pierwszy zonk - wokalista zapomniał tekstu. Trudno, zdarza się - lecimy dalej. "Ja Ciebie Kocham" króluje obecnie w stacjach radiowych, ale muzycznie kawałek niczym się nie wyróżnia. Zaraz potem perełka z płyty "Pocisk Miłości", czyli "Na Bruku" i cała sala wiruje w rytm akordów. Po chwili "Hau, Hau", najbardziej rockowy numer z nowego krążka - to już jest hit, który śpiewają nawet moje dzieci. "Ten się poniża, kto służy modzie" - śpiewa Muniek, a T.Love za modą nie podąża i cały czas gra swoje. Co tylko potwierdza kolejny kawałek "Motorniczy", w którym już 30 lat temu wybrzmiało, że "Nie wiem czego dziś się słucha. Nienawidzę modnych ciuchów". I tak trzymać.
Na scenie nikt nie zwalniał tempa, usłyszeliśmy m.in. "Wychowanie" w szybkiej wersji i "1996". Na koniec serii staroci dostaliśmy historię miłosną z płytą "New York" Lou Reeda w tle, czyli kawałek "Banalny". Po tym T.Love wrócił do promocji najnowszego albumu. Utwór "Tomek" Muniek zadedykował zmarłemu niedawno ojcu, a chwilę potem zaprosił na scenę Sokoła, współtwórcę polskiej sceny hip-hopowej z końcówki lat 90. "Sokół" został zapowiedziany jako "wielki poeta ulicy" i zagrał z zespołem numer "Tutto Bene". Żeby być sprawiedliwym, to nie był pierwszy raz, kiedy Sokół zagrał z Muńkiem w Stodole - w 2008 roku zaśpiewali wspólnie "Jazz Nad Wisłą", a jeśli wierzyć miejskim legendom w czasie prywatnych wieczerzy pękła niejedna flaszka. Muzyka ponad podziałami gatunkowymi - tak powinno być!
Wracamy na scenę. "Gnijący Świat" nie należy do moich ulubionych numerów (coś jak "Marchewkowe Pole" Lady Pank, którego wybitnie nie trawię), ale druga część rozruszała dosyć niemrawą do tej pory publiczność w Stodole. Potem "Lucy Phere" w jakiejś niezrozumiałej dla mnie aranżacji. Zygmuncie Staszczyku jeśli to był wyraz Twej artystycznej ekspresji, to była ona chujowa. Wróć czym prędzej do oryginalnego wykonania, który jest majstersztykiem jakich mało w historii polskiej piosenki. Na szczęście dalej było już tylko lepiej. Dwa świetne kawałki z płyty 'Hau, Hau" - moja ulubiona "Trzy Czwarte" (błagam o saksofon na żywo) i "Ponura Żniwiarka" z tańczącą kostuchą na telebimie, z jakże aktualnym tekstem w momencie gdy jesteśmy bombardowani informacjami o śmierci z każdej strony (covid, wojna). Raz jeszcze przypominam o talencie tekściarskim Muńka.
Na sam koniec nie mogło zabraknąć największych hitów zespołu. Poczynając od "Boga", ze sceny kolejno popłynęły "Autobusy i Tramwaje", "King", "Ajrisz" czy też "Potrzebuję Wczoraj". Czas jakby stanął w miejscu i powróciły wszystkie koncertowe wspomnienia z ostatnich lat. A wspomnień związanych z T.Love mam sporo - jakby dokłądnie policzyć to około 40 sztuk by się uzbierało. Na bis "I Love You" oraz nieśmiertelna "Warszawa". Można się rozejść.
Jak się czuję? Zajebiście. Mimo kilku mankamentów i uwag co do setlisty nie ma co narzekać. Cieszę się, że mój ulubiony polski band znów gra na żywo. Dobrze widzieć Muńka w niezłej formie. Wokalnie nie widać różnicy, fizycznie pewnie już nie wróci to co było kiedyś i nie będzie kolejnych urodzin okraszonych 4-godzinnym koncertem.
Z minusów, to więcej obiecywałem sobie po formie Jana Benedka, który jawił mi się jako polski Keith Richards, a na scenie był jakby nieobecny. Wszystko co dobrego w kwestii gitar pochodziło od Perkoza. Można też żałować, że z legendarnego albumu "King" pojawiły się tylko dwie piosenki. A "Stany"? A "Pani z Dołu"? A "X"? A "Dzikość Serca"? Panowie mamy 30-lecie tego legendarnego albumu, przydałoby się to uczcić w jakiś bardziej uroczysty sposób. Metallica w ramach jubileuszu "Black Album", grała go w całości na żywo.
Tymczasem do usłyszenia. Już niebawem T.Love wystąpi ponownie w Warszawie. Widzimy się 13 czerwca na Bemowie. A potem GN'R i wszystko inne stanie się nieistotne 💓
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz