2020 to był kiepski rok we wszystkich dziedzinach życia. Nie inaczej było z muzyką. Masowo odwoływane koncerty, z płyt ukazały się tylko te, które były zaplanowane dużo wcześniej i ciężko było zatrzymać całą machinę produkcyjno-promocyjną. Cały świat zamknął się we własnych czterech ścianach i skupił na przetrwaniu. Długofalowo może to mieć pozytywne skutki, wg mojej skromnej opinii początek 2021 roku zaowocował w kilka świetnych płyt, przebijających nr 1 na poniższej liście.
Cały ranking powstawał w wielkich bólach - raz, że miałem problem żeby uzbierać dziesięć w miarę przyzwoitych krążków (a przesłuchałem ich grubo ponad setkę), a dwa czas nie jest z gumy i 24 godziny w moim przypadku to stanowczo za mało, gdy trzeba je rozłożyć na rodzinę, pracę i pozostałe zainteresowania. Ostatnie tygodnie to był już tylko czas, żeby opublikować ranking najlepszych płyt za 2020 rok tylko dla własnej satysfakcji i z obowiązku statystycznego. Nie będę obiecywał, że kolejne wpisy będą się pojawiać regularnie, ale czynię postępy z systematycznością więc powinno być lepiej, szybciej i mocniej!
Tymczasem, życzę miłej lektury! Jak zawsze liczę na Wasze opinie i będzie mi miło, jeśli dzięki Asowi Koncertowemu zyskacie kilka miłych muzycznie chwil.
10. BON JOVI - 2020
Niezła płyta kolejnych dinozaurów rock n rolla. W zaskakująco dobrej wokalnej formie Jon Bon Jovi, zaledwie kilka miesięcy po tym jak zafundował Polakom katastrofalny występ podczas koncertu w Warszawie. Płyta tematycznie jest mocno związana z obecnymi wydarzeniami w Ameryce ("American Reckoning" - zabójstwo G.Floyda, czy "Lower The Flag" - strzelanina w Dayton), a z powodu Covidu premiera była przesuwana, ze względu na nowe pomysły muzyczno-tekstowe wokalisty. Najmocniejszymi punktami albumu są wzruszająca ballada "Story Of Love" oraz dobry rocker w starym stylu "Brothers In Arms". Nie jest to szczytowe osiągniecie zespołu, ale na mega hity i panowanie na listach przebojów nie ma już co liczyć po odejściu Ritchiego Sambory.
9. KAZIK - ZARAZA
8. OZZY OSBOURNE - ORDINARY MAN
Tak brzmi artysta rozliczający się ze swoją barwną karierą. Kwintesencją jest duet nagrany z Eltonem Johnem - tytułowy "Ordinary Man" z nostalgicznym tekstem "I don't wanna say goodbye, When I do, you'll be all right" i piękną solówką Slasha. Takich nawiązań do przemijania jest więcej choćby w "All My Life" i "Under The Graveyard". Ale, żeby nie było, że jest to smutny krążek, nawet dziadek Ozzy potrafi jeszcze dołożyć do pieca w "Eat Me" a także w odważnym duecie z raperem Post Malone "It's A Raid" - duch Black Sabbath jeszcze w nim się tli. Warto jeszcze dodać, że o poziom muzyczny krążka dbają Duff McKagan (Guns N' Roses) oraz Chad Smith (Red Hot Chili Peppers), pojawiający się na większości utworów.
7. LUCINDA WILLIAMS - GOOD SOULS, BETTER ANGELS
Brudny, wręcz pijacki głos wokalistki miesza się z przyjemnym bluesowym bujaniem. Zresztą nie tylko blues pojawia się na "Good Souls, Better Angels" bo zasięg gatunków muzycznych jest na tej płycie ogromny. Pani Lucinda jest już w kwiecie wieku (68 lat), ale w zgodnej opinii krytyków to jest jedna z jej najlepszych płyt w bogatej dyskografii. Lubię takie "brudne" granie, często wracam do takich kawałków jak "Bone Of Contention", "Big Rotator" czy "Bad News Blues". Kobieta gra bluesa! Proszę o więcej takich.
6. QUEBONAFIDE - ROMANTIC PSYCHO / PRO8L3M - ART BRUT 2 / TACO HEMINGWAY - JARMARK
5. PEARL JAM - GIGATON
Z Pearl Jam mam jeden, niebagatelny problem. Nie łykam ich płyt w całości. Lubię poszczególne kawałki z kolejnych krążków, ale cytując klasyka: "Vedder, wy wyżej wała nie podskoczycie". Z "Gigaton" jest podobnie. Zaskakuje taneczne "Dance Of The Clairvoyants", z drugiej strony mamy poruszającą akustyczną balladę "Comes The Goes" i dwie muzyczne petardy w postaci "Superblood Wolfmoon" oraz mojego faworyta na całym albumie - "Never Destination". Poza tym płyta mnie nie porwała, a wręcz umęczyła swoją stylistyką, ale w zalewie zeszłorocznej tandety "Gigaton" i tak jawi się jako solidna rockowa płyta.
4. GREEN DAY - FATHER OF ALL MOTHERFUCKERS
3. BLUE OYSTER CULT - THE SYMBOL REMAINS
Starsi panowie zawstydzają młode pokolenie, pokazując, że zespół z prawie 50-letnim stażem potrafi ostro dołożyć do pieca. "The Symbol Remains" to wzorcowy hardrockowy album, perfekcyjnie wyprodukowany (wszystko odpowiednio nagłośnione) i prezentujący wiele odcieni różnych stylów. Co ciekawe piosenki z albumu śpiewa aż 3 różnych wokalistów, co jest dosyć ryzykownym posunięciem, ale w tym przypadku wpływa zdecydowanie pozytywnie na różnorodność. I tak chwilami Blue Oyster Cult brzmią jak Alan Parsons ("The Alchemist"), innym razem niczym Def Leppard ("Edge Of The World"), jest trochę klimatów country ("Train True"), trochę klasyki w stylu Stonesów i mnóstwo mięsistych riffów i solówek. Przyznam, że w ostatnich miesiącach wracałem do niego wielokrotnie. Moim faworytem numer "Nightmare Epiphany". Polecam!
2. AC/DC - POWER UP
Po sześciu latach AC/DC powrócili do świata żywych z nową płytą. Los nie oszczędzał tej legendarnej kapeli - od czasu wydania w 2014 roku płyty "Rock Or Bust", zespół najpierw zmienił perkusistę (Phila Rudda zastąpił Chris Slade), potem na jakiś czas stracił wokalistę (problemy ze słuchem Briana Johnsona spowodowały przerwę w koncertowaniu, na krótko zastąpił go frontman Guns N' Roses - Axl Rose), a potem rockowy świat obiegła wiadomość o śmierci jednego z założycieli i liderów grupy - Malcolma Younga. Mimo to Australijczycy przezwyciężyli wszelkie niedogodności, pozbierali się po tragediach i jeszcze raz weszli do studia nagrywając krążek, jak zawsze w ich charakterystycznym stylu. Na "Power Up" nie ma zaskoczeń co do stylu, bo tego być nie może - wszystkie płyty AC/DC są na "jedno kopyto". Ale jak zawsze jest to "kopyto" potężne, walące z wielką mocą i przebojowością. "Shot In The Dark" czy "Demon Fire" nie zbierają jeńców i zostawiają w tyle całą hard-rockową konkurencję. Angus Young ma swoje patenty jak sprawić, żeby proste riffy wbijały w fotel, a Brian Johnson najgorsze chwile ma już zdecydowanie za sobą i imponuje wokalnym wigorem. Pierwsza piosenka AC/DC w historii nosiła tytuł "It's A Long Way To The Top (If You Wanna Rock N' Roll)" - całkiem prorocza bo zespół szczyt osiągnął dzięki ciężkiej pracy i nadal nie daje się z niego zrzucić. Tylko pozazdrościć kondycji i konsekwencji w zachowaniu wierności formie!
1. ME AND THAT MAN - NEW MAN, NEWS SONGS, SAME SHIT, VOLUME 1
Niezwykłą sztuką jest nagrać dobrą płytę, zapraszając wielu gości zachowując spójność i jednorodny klimat przez cały czas trwania albumu. Ta sztuka udała się liderowi zespołu Behemoth - Nergalowi. W projekcie Me And That Man, niejaki Adam Darski ukazuje swe łagodniejsze muzyczne oblicze, a zarazem ogromny talent do łączenia muzycznych stylów i charakterów. Każdy kawałek śpiewa inny wokalista i dodaje to tylko smaku i uroku, podczas gdy muzycznie wszystko się spina doskonale. Tematyka przemijania, miłości, walki dobra ze złem, potępienia kościoła katolickiego i wpływu szatana przewija się w tekstach non-stop. To cecha charakterystyczna Nergala, ale podana w sposób bardziej przystępny niż w Behemoth. Entuzjaści muzycznych smaczków także znajdą coś dla siebie, choćby fantastyczne solówki w "By The River" i "Surrender", czy perełka w stylu country "Burning Churches". Ale prawdziwym manifestem jest utwór "Męstwo" (jedyny nagrany po polsku), który wykłada całą filozofię i podejście do życia głównego pomysłodawcy projektu Me And That Man":
"Nie padnę Nie klęknęPrzed tobą co miłość w ból
Męstwo w tępą siłę
Nie stanę Nie spocznę
Nie będę kajał się bo wiem
Wiem czym grozi takie kłamstwo
Ja wiem czym jestem i czym nie będę"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz