To nie będzie kolejny felieton o koronawirusie. Tych jest aż nadto w ostatnich tygodniach, a ja nie czuję się żadnym ekspertem, żeby się na ten temat wypowiadać. Niemniej jednak faktem jest, że azjatycki wirus mocno zamieszał w świecie muzyki gdyż większość koncertów i festiwali na które wszyscy z nas mamy już bilety została/nie odwołana i/lub przełożona. Nie ma co z tego powodu się wściekać, wszak najważniejsze jest bezpieczeństwo nas samych oraz naszych najbliższych. Zaspokajanie potrzeb kulturalnych ograniczcie w tych dniach do słuchania Waszych ulubionych wykonanwców z Youtuba albo innego Spotifaja.
Ale nie o tym chciałem napisać. Zastanawialiście się kiedyś czy na koncertach na które chodzicie jesteście bezpieczni? Czy gdyby coś się stało, moglibyście liczyć na sprawną interwencję sił organizatora? Temat chodzi mi po głowie już kilka ładnych miesięcy i wnioski, które mi się nasuwają nie są zbyt optymistyczne. Z moich osobistych doświadczeń wynika, że polscy organizatorzy nadal (jak w latach 90.) liczą, że "jakoś to będzie" i po raz kolejny "się uda". Podstawowym aktem prawnym regulującym prawa i obowiązki organizatora w zakresie organizacji wydarzenia muzycznego jest Ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych (zainteresowanych odsyłam do lektury). Ale to jest tylko zbiór przepisów i wytycznych, żeby dostać zgodę na organizację koncertu. A jak to wszystko wygląda w praktyce? Niestety nie zawsze tak różowo jakby chciał ustawodawca. Co prawda obecność i liczbę osób zabezpieczenia medycznego, przeciwpożarowego czy ochrony reguluje akt prawny ale już jakość i wyszkolenie tych służb często jest mocno dyskusyjna.