TOP 10 PŁYT 2019
Kolejny muzyczny rok za nami. Mało miałem czasu na słuchanie na bieżąco nowej muzyki - praca, dzieci, obowiązki - wiecie jak to jest, ciężko się skupić, a ja do słuchania nowości muszę mieć święty spokój. Przez cały styczeń w miarę nadrobiłem zaległości. Pewnie wiele dobrych płyt nie przesłuchałem, nie do wszystkich da się dotrzeć, chociaż dzięki Spotify znika bariera dostępności do jakiegokolwiek artysty na świecie.
Muszę przyznać, że był to dobry rok jeśli chodzi o nową muzykę, lepszy niż poprzednie 2 lata gdzie często wciskałem niektóre albumy na siłę, żeby wypełnić pierwszą dziesiątkę. Interesowała mnie głównie muzyka rockowa, bo jak już zapewne zdążyliście zauważyć takiej przeważnie słucha autor tego bloga. Jednakże muszę też docenić inne gatunki na które moja głowa otworzyła się przez ostatnich 12 miesięcy. Chodzi mi głównie o hip hop i jego różne mixy z artystami rockowymi. Przy okazji winę za ten stan rzeczy zwalę na kolegę, który wciągnął się mocno w klimaty młodego polskiego rapowego podziemia czym i mnie trochę zaraził, np. takim zespołem jak PRO8L3EM (polecam przesłuchać). Ale na to, żeby takie albumy trafiły do corocznego zestawienia musi jeszcze trochę czasu minąć :)
Cały ranking znajdziecie poniżej, a ja chciałem jeszcze wspomnieć o kilku fajnych koncertach, które udało mi się w 2019 roku zaliczyć. Stale dążę do tego, żeby oglądać na żywo artystów, których jeszcze live nie widziałem i tak w ostatnim roku udało mi się dotrzeć na Royal Blood (geniusze) i Bon Jovi (rozczarowanie). Ponadto świetne koncerty dali Slash (w Łodzi) oraz Alter Bridge (w Warszawie). Z kolei zaskakująco mało widziałem polskich artystów, żeby tylko wspomnieć, że w swojej ukochanej Stodole nie byłem ani razu.
Plany na 2020 zapowiadają się ambitnie zarówno pod kątem płytowym jak i koncertowym więc mam nadzieję, że będzie mieli co czytać na Asie Koncertowym. Tymczasem zapraszam na Top 10 za 2019 rok:
10. COMA - SEN O 7 SZKLANKACH
Akademia Pana Kleksa z rockowym zacięciem? Kupuję to. Coma na swoje pożegnanie wypuściła album z przeróbkami piosenek z "Akademii Pana Kleksa" (plus pojedyncze utwory z innych bajek). Akurat jestem na etapie słuchania oryginalnych wykonań z synem w wieku przedszkolnym więc było to dla mnie interesujące mogąc porównać jak mogą brzmieć bądź co bądź klasyki (takie jak "Meluzyna" czy "Witajcie W Naszej Bajce") w zupełnie innych aranżacjach. Odmieniona formuła wyszła tym piosenkom na plus.
9. FOALS - EVERYTHING NOT SAVED WILL BE LOST PART 2
Nie mogę się jeszcze osłuchać z tym zespołem, ale jest to ciekawe, intrygujące zjawisko na scenie muzycznej. Zresztą kto w dzisiejszych czasach wydaje dwa pełnoprawne longplaye w ciągu roku? Ostatni byli chyba The Beatles. Z dwóch wydanych krążków wybieram ten oznaczony cyferką 2, jako bardziej rockowy.
Nie wiem nawet jak określić ich styl muzyczny. Alternatywny rock z dużą dozą elektroniki? Czyli coś co dotychczas w pełni świadomie odrzucałem jako zbyt nowoczesne i niepasujące do tego co mi w duszy gra. Ale tym razem jest inaczej, w płytach Foalsów jest coś frapującego i przyciągającego. Od pierwszej do ostatniej nuty. Mocno rockowy "The Runner" to dobry kawałek na pokazanie z czym mamy do czynienia, dobry riff, chwytliwy refren i charakterystyczny wokal. Spokojniejszy "Into The Surf" pokazuje skalę głosu wokalisty w jednym utworze. A prawdziwą perełką jest zamykający album, monumentalny, 10-minutowy "Neptune".
Cały album jest bardzo nastrojowy, rzekłbym nawet nostalgiczny, ale z dużą przestrzenią, co powinno się znakomicie sprawdzać na koncertach. Gdzieś wyczytałem, że występy Foalsów na żywo są rewelacyjne - mam nadzieję, że będzie okazja to sprawdzić, niekoniecznie na Openerze, gdzie są już zaplanowani na lipiec 2020.
Nie wiem nawet jak określić ich styl muzyczny. Alternatywny rock z dużą dozą elektroniki? Czyli coś co dotychczas w pełni świadomie odrzucałem jako zbyt nowoczesne i niepasujące do tego co mi w duszy gra. Ale tym razem jest inaczej, w płytach Foalsów jest coś frapującego i przyciągającego. Od pierwszej do ostatniej nuty. Mocno rockowy "The Runner" to dobry kawałek na pokazanie z czym mamy do czynienia, dobry riff, chwytliwy refren i charakterystyczny wokal. Spokojniejszy "Into The Surf" pokazuje skalę głosu wokalisty w jednym utworze. A prawdziwą perełką jest zamykający album, monumentalny, 10-minutowy "Neptune".
Cały album jest bardzo nastrojowy, rzekłbym nawet nostalgiczny, ale z dużą przestrzenią, co powinno się znakomicie sprawdzać na koncertach. Gdzieś wyczytałem, że występy Foalsów na żywo są rewelacyjne - mam nadzieję, że będzie okazja to sprawdzić, niekoniecznie na Openerze, gdzie są już zaplanowani na lipiec 2020.
8. ALAN PARSONS - THE SECRET
Pamięta ktoś intro do meczów Chicago Bulls z Michaelem Jordanem i Scottie Pippenem w składzie? To byli Alan Parsons Project i utwór "Sirius". Po rozpadzie Projectu współtworzonego z Ericiem Woolfsonem, Parsons zaczął nagrywać na swój własny rachunek. I właśnie wydał pierwszą od 15 lat płytę - "The Secret", ciekawy krążek na którym mieszają różne style i wpływy z rozmaitych kierunków. Jest tu dużo akcentów muzyki filmowej, trochę Eltona Johna, Queen, miejscami pobrzmiewa echo spokojniejszych kawałków Dire Straits. Wszystko to w wykonaniu różnych wokalistów co nadaje płycie różnorodności. Słuchając "The Secret" któryś raz z kolei (najlepiej wieczorem gdy wokół panuje cisza) można uchwycić trochę magicznego klimatu, który Parsons przemycił w swoich piosenkach, ale pierwszym i nieodzownym wrażeniem jest myśl o soundtracku do jakiegoś filmu. Mnóstwo tu gości, nie sposób wymienić wszystkich, ale fajnie, że znalazło się miejsce na rockowy akcent w postaci gitarowych solówek Steve'a Hacketta.
7. DIRTY HONEY - DIRTY HONEY
Prasa muzyczna głosami jej ekspertów grzmiała na początku 2019 roku o nowej Grecie Van Fleet (swoją drogą to interesujące, że nikt w tym przypadku nie mówi już o nowych Led Zeppelin). To amerykańscy młodzieńcy z Dirty Honey wydali swoją EP-kę (bo to nawet nie jest pełnoprawny album). I rzeczywiście słychać tu wpływ najlepszych hardrockowych amerykańskich kapel - gitarowe solówki z najwyższej półki, interesujący wokal. Furorę zrobił już singiel "When I'm Gone" oraz utrzymany w podobnym gitarowym klimacie "Rolling 7's". Jest też przyjemna ballada "Down The Road". Co tu dużo gadać, wszystkie 6 piosenek to kawał porządnego rock n rolla. Jestem ciekawy w jakim kierunku pójdą dalej - akurat Greta Van Fleet stanowi tu doskonały punkt odniesienia.
6. CLAYPOOL LENNON DELIRIUM - SOUTH OF REALITY
Claypool Lennon Delirium to odpowiedź na pytanie jak brzmieliby dziś Beatlesi z wyraźnie zaznaczoną linią basu i domieszką Pink Floyd. Syn Johna Lennona, Sean skrzyżował swoje szyki z basistą Lesem Claypoolem, znanego z zespołu Primus. Wyszła z tego mocno psychodeliczna płyta, zahaczająca tematyką o wszechświat, kosmos i podobne klimaty. Na pierwszy plan na "South Of Reality" wyłaniają się typowe Beatlesowskie zagrywki (choćby intro do "Easily Charm By Fools) w znacznie wydłużonej formie. Do tego dominujący bas, wyznaczający melodię i wprowadzający nastrój czegoś nieznajomego i niepokojącego (jak w "Cricket Chronicle Revisited"). Wszystko to zostało zręcznie podkręcone przez wszechobecną obróbkę komputerową. To brzmi dziwacznie, niestandardowo i ... jest fajne. Ktoś kto lubił Pink Floyd na pewno znajdzie tu dużo dla siebie. A ktoś nie oswojony z takimi klimatami niech zacznie słuchanie od singlowych "Little Fishes" i "Blood And Rockets".
5. ALTER BRIDGE - WALK THE SKY
OK, to nie jest mój ulubiony album Alter Bridge, ale ponieważ jest to jeden z moich ukochanych zespołów to musiał się znaleźć w zestawieniu. "Tu nie będzie rewolucji" śpiewał kiedyś Skiba z Big Cyca i "Na Walk The Sky" fani Mylesa Kennedy'ego i spółki nie dostaną nic rewolucyjnego. Jest to album utrzymany w stylu poprzednich krążków AB - ciężkich ale melodyjnych brzmień z kilkoma koncertowymi pewniakami, co muzycy udowodnili chociażby podczas listopadowego występu w warszawskiej Arenie Ursynów. Singlowe "Wouldn't You Rather", "Godspeed" czy przede wszystkim "Native Son" mają w sobie wielki potencjał, moc i przebojowość. Wszystkie numery okraszone są cudownymi gitarowymi solówkami w wykonaniu Marka Tremontiego, który wzorem poprzednich płyt udzielił się wokalnie podczas jednego numeru, a konkretnie "Forever Falling". Dobrych rockowych kawałków jest tu cała masa, np. taki "Clear Horizon". Jest co słuchać!
4. THE BLACK KEYS - LET'S ROCK
Wzorowa rockowa płyta. Tylko tyle i aż tyle. I w dodatku wielki powrót Black Keys po kilku latach przerwy. Proste, krótkie piosenki to prawdziwy powrót do korzeni. Jest bardzo dynamicznie i tanecznie - nóżka sama tupie w rytm kolejnych utworów jak np. w "Get Yourself Together" czy "Go". Ale już np. taki "Eagle Birds" zalatuje Rolling Stonesami z najlepszych lat. Żeby by nie było, że "Let's Rock" to tylko album dla fanów szybkich i prostych brzmień, znajdziemy też klimatyczne, wysublimowane ballady w postaci "Tell Me Lies" czy "Walk Across The Water".
Byliby wyżej w rankingu, gdyby trochę więcej pokombinowali z piosenkami i poszli w jakieś bardziej skomplikowane formy. Ale i tak doceniam prostotę, która powinna stanowić inspirację dla muzyków z obecnego pokolenia.
Pamięta ktoś intro do meczów Chicago Bulls z Michaelem Jordanem i Scottie Pippenem w składzie? To byli Alan Parsons Project i utwór "Sirius". Po rozpadzie Projectu współtworzonego z Ericiem Woolfsonem, Parsons zaczął nagrywać na swój własny rachunek. I właśnie wydał pierwszą od 15 lat płytę - "The Secret", ciekawy krążek na którym mieszają różne style i wpływy z rozmaitych kierunków. Jest tu dużo akcentów muzyki filmowej, trochę Eltona Johna, Queen, miejscami pobrzmiewa echo spokojniejszych kawałków Dire Straits. Wszystko to w wykonaniu różnych wokalistów co nadaje płycie różnorodności. Słuchając "The Secret" któryś raz z kolei (najlepiej wieczorem gdy wokół panuje cisza) można uchwycić trochę magicznego klimatu, który Parsons przemycił w swoich piosenkach, ale pierwszym i nieodzownym wrażeniem jest myśl o soundtracku do jakiegoś filmu. Mnóstwo tu gości, nie sposób wymienić wszystkich, ale fajnie, że znalazło się miejsce na rockowy akcent w postaci gitarowych solówek Steve'a Hacketta.
7. DIRTY HONEY - DIRTY HONEY
Prasa muzyczna głosami jej ekspertów grzmiała na początku 2019 roku o nowej Grecie Van Fleet (swoją drogą to interesujące, że nikt w tym przypadku nie mówi już o nowych Led Zeppelin). To amerykańscy młodzieńcy z Dirty Honey wydali swoją EP-kę (bo to nawet nie jest pełnoprawny album). I rzeczywiście słychać tu wpływ najlepszych hardrockowych amerykańskich kapel - gitarowe solówki z najwyższej półki, interesujący wokal. Furorę zrobił już singiel "When I'm Gone" oraz utrzymany w podobnym gitarowym klimacie "Rolling 7's". Jest też przyjemna ballada "Down The Road". Co tu dużo gadać, wszystkie 6 piosenek to kawał porządnego rock n rolla. Jestem ciekawy w jakim kierunku pójdą dalej - akurat Greta Van Fleet stanowi tu doskonały punkt odniesienia.
6. CLAYPOOL LENNON DELIRIUM - SOUTH OF REALITY
Claypool Lennon Delirium to odpowiedź na pytanie jak brzmieliby dziś Beatlesi z wyraźnie zaznaczoną linią basu i domieszką Pink Floyd. Syn Johna Lennona, Sean skrzyżował swoje szyki z basistą Lesem Claypoolem, znanego z zespołu Primus. Wyszła z tego mocno psychodeliczna płyta, zahaczająca tematyką o wszechświat, kosmos i podobne klimaty. Na pierwszy plan na "South Of Reality" wyłaniają się typowe Beatlesowskie zagrywki (choćby intro do "Easily Charm By Fools) w znacznie wydłużonej formie. Do tego dominujący bas, wyznaczający melodię i wprowadzający nastrój czegoś nieznajomego i niepokojącego (jak w "Cricket Chronicle Revisited"). Wszystko to zostało zręcznie podkręcone przez wszechobecną obróbkę komputerową. To brzmi dziwacznie, niestandardowo i ... jest fajne. Ktoś kto lubił Pink Floyd na pewno znajdzie tu dużo dla siebie. A ktoś nie oswojony z takimi klimatami niech zacznie słuchanie od singlowych "Little Fishes" i "Blood And Rockets".
5. ALTER BRIDGE - WALK THE SKY
OK, to nie jest mój ulubiony album Alter Bridge, ale ponieważ jest to jeden z moich ukochanych zespołów to musiał się znaleźć w zestawieniu. "Tu nie będzie rewolucji" śpiewał kiedyś Skiba z Big Cyca i "Na Walk The Sky" fani Mylesa Kennedy'ego i spółki nie dostaną nic rewolucyjnego. Jest to album utrzymany w stylu poprzednich krążków AB - ciężkich ale melodyjnych brzmień z kilkoma koncertowymi pewniakami, co muzycy udowodnili chociażby podczas listopadowego występu w warszawskiej Arenie Ursynów. Singlowe "Wouldn't You Rather", "Godspeed" czy przede wszystkim "Native Son" mają w sobie wielki potencjał, moc i przebojowość. Wszystkie numery okraszone są cudownymi gitarowymi solówkami w wykonaniu Marka Tremontiego, który wzorem poprzednich płyt udzielił się wokalnie podczas jednego numeru, a konkretnie "Forever Falling". Dobrych rockowych kawałków jest tu cała masa, np. taki "Clear Horizon". Jest co słuchać!
4. THE BLACK KEYS - LET'S ROCK
Wzorowa rockowa płyta. Tylko tyle i aż tyle. I w dodatku wielki powrót Black Keys po kilku latach przerwy. Proste, krótkie piosenki to prawdziwy powrót do korzeni. Jest bardzo dynamicznie i tanecznie - nóżka sama tupie w rytm kolejnych utworów jak np. w "Get Yourself Together" czy "Go". Ale już np. taki "Eagle Birds" zalatuje Rolling Stonesami z najlepszych lat. Żeby by nie było, że "Let's Rock" to tylko album dla fanów szybkich i prostych brzmień, znajdziemy też klimatyczne, wysublimowane ballady w postaci "Tell Me Lies" czy "Walk Across The Water".
Byliby wyżej w rankingu, gdyby trochę więcej pokombinowali z piosenkami i poszli w jakieś bardziej skomplikowane formy. Ale i tak doceniam prostotę, która powinna stanowić inspirację dla muzyków z obecnego pokolenia.
3. DARIA ZAWIAŁOW - HELSINKI
Żeński głos młodego pokolenia. Ja bym poszedł krok dalej i określił Darię, Kaśką Nosowską naszych czasów. Zawiałow to niezwykle wrażliwa i utalentowana muzycznie osoba. Wyróżnia się pod względem pisania tekstów i ubierania słów w atrakcyjnie muzyczne formy. "Helsinki" to płyta pełna dynamiki i energii. Stanowi ugruntowanie pozycji Darii Zawiałow na polskiej scenie muzycznej. Takie kawałki jak "Punk Fu" czy "Hej Hej!" to nie tylko hity, które królowały na różnorakich listach przebojów ale przede wszystkim przykład jak wygląda nowoczesna muzyka rockowa. To kolejny przykład elektroniki w rocku, która do mnie przemawia - a to znak, że się chyba niestety przyzwyczaiłem do nowego i zaczynam w to wsiąkać. Przy takim "Nie Dobiję Się Do Ciebie" sam mam ochotę tańczyć i skandować refren. Wielkie brawa również za takie kawałki jak "Helsinki" czy "Majami Synek". A kto widział lub słyszał Darię Zawiałow na żywo, to wie, że to dziewczyna z rockowym pazurem i dzikością uwalnianą na scenie. Zatem dajcie się porwać do jej muzycznego świata, a nie będziecie rozczarowani.
Żeński głos młodego pokolenia. Ja bym poszedł krok dalej i określił Darię, Kaśką Nosowską naszych czasów. Zawiałow to niezwykle wrażliwa i utalentowana muzycznie osoba. Wyróżnia się pod względem pisania tekstów i ubierania słów w atrakcyjnie muzyczne formy. "Helsinki" to płyta pełna dynamiki i energii. Stanowi ugruntowanie pozycji Darii Zawiałow na polskiej scenie muzycznej. Takie kawałki jak "Punk Fu" czy "Hej Hej!" to nie tylko hity, które królowały na różnorakich listach przebojów ale przede wszystkim przykład jak wygląda nowoczesna muzyka rockowa. To kolejny przykład elektroniki w rocku, która do mnie przemawia - a to znak, że się chyba niestety przyzwyczaiłem do nowego i zaczynam w to wsiąkać. Przy takim "Nie Dobiję Się Do Ciebie" sam mam ochotę tańczyć i skandować refren. Wielkie brawa również za takie kawałki jak "Helsinki" czy "Majami Synek". A kto widział lub słyszał Darię Zawiałow na żywo, to wie, że to dziewczyna z rockowym pazurem i dzikością uwalnianą na scenie. Zatem dajcie się porwać do jej muzycznego świata, a nie będziecie rozczarowani.
2. THE RACOUNTERS - HELP US STRANGER
Najbardziej rockowe wcielenie Jacka White'a powraca ze zdwojoną energią. Na "Help Us Stranger" White raczy nas lawiną krótkich, chwytliwych riffów, które zapadają na długo w pamięć. Kreatywność gitarzysty nie zna granic. Ależ to buja a palce same chodzą po gryfie wirtualnej gitary. "Bored And Razed" to idealny otwieracz dla takiego albumu, a dalej jest już tylko lepiej. Takiej petardy jak "Live A Lie" nie powstydziliby się weterani z Offspringa w najlepszych czasach. "Shine A Light On Me" z fortepianowymi wstawkami i chórkami to przecież czysty Queen. Chwilami jest też spokojnie i nostalgicznie, bo Jack potrafi też w takie klimaty - posłuchajcie np. "Only Child", "Somedays" czy "Now That You're Gone".
Ciekawostką jest, że White śpiewa tylko w połowie piosenek, pozostałe wziął na warsztat niejaki Brendan Benson. Fajnie się tego słucha, jest różnorodnie. Jakby tego mało mamy tu urozmaicenie w postaci różnych dodatkowych intrumentów: harmonijka w intro do "Hey Gyp" czy pianino ze skrzypcami w "Thoughts And Prayers" - wszystko idealnie dobrane. Dodatkową wartością tych kawałków jest jakaś ukryta głębia, dzięki której na żywo każdą z piosenek można spokojnie rozbudować o swobodne jammy każdego z muzyków.
Muszę przyznać, że z biegiem lat coraz bardziej doceniam kunszt Jacka White'a i wartość jego różnych projektów, choć początkowo wydawał mi się niezłym dziwadłem, począwszy od The White Stripes.
1. RIVAL SONS - FERAL ROOTS
Rival Sons zmienili wytwórnię na dużego gracza w branży Atlantic Records. I wyszło im to tylko na dobre. Pozostając wierni swojej muzyce i stylowi zyskali całkiem pokaźnych rozmiarów machinę marketingową, która dotrze z ich albumem w najdalsze zakątki świata.
"Feral Roots" to prawdziwy powrót do korzeni. Do korzeni rock n rolla, bo możemy tu znaleźć inspiracje od wszystkich największych, którzy grali na przestrzeni ostatnich 50 -60 lat. Mocno klasyczny album, który spokojnie i bez wstydu możemy postawić na półce obok gigantów rocka.
Bez kozery powiem, że wracam do tej płyty średnio raz w tygodniu, bo jest w niej coś magicznie przyciągającego. Nie wiem czy to głos Jaya Buchanana - wyrazisty, charakterystyczny i nie irytuje, co się dzieje w przypadku wielu nowych zespołów. Nie wiem czy to soczyste solówki Scotta Holidaya, budujące klimat i strukturę utworów, dawkowane rozsądnie - takich rzeczy się już obecnie nie słyszy. Nie wiem czy to sekcja rytmiczna dbająca o tempo utworów. Mix tych wszystkich cech tworzy prawdziwą mieszankę wybuchową!
Krążek zaczyna się od mocnego kopa w postaci "Do Your Worst". Dal mnie numerem jeden jest zdecydowanie utwór tytułowy "Feral Roots" zaczynający się od akustycznego wstępu i przechodzący do ostrzejszych partii w refrenie. Zachwycające jest gospelowe wykonanie "Shooting Stars" czy wibrujący riff w "Look Away". Wściekły zaśpiew Buchanana w "Back In The Woods" czy power ballada "Too Bad" to kolejne mocne punkty tej płyty. A punktów słabych, praktycznie brak. Dawno już nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak "Feral Roots". Kto ma okazję niech śmiga na nich do Krakowa 12 lipca, gdzie zagrają jako support przed Aerosmith, ale wcale się nie zdziwię jak przyćmią swoim blaskiem występ legendy z Bostonu.
That's all folks!
Jeśli macie jakieś uwagi lub swoje propozycje piszcie je w komentarzach, na Facebooku lub w wiadomościach prywatnych.
Czytajcie Asa Koncertowego i do następnego :)
Najbardziej rockowe wcielenie Jacka White'a powraca ze zdwojoną energią. Na "Help Us Stranger" White raczy nas lawiną krótkich, chwytliwych riffów, które zapadają na długo w pamięć. Kreatywność gitarzysty nie zna granic. Ależ to buja a palce same chodzą po gryfie wirtualnej gitary. "Bored And Razed" to idealny otwieracz dla takiego albumu, a dalej jest już tylko lepiej. Takiej petardy jak "Live A Lie" nie powstydziliby się weterani z Offspringa w najlepszych czasach. "Shine A Light On Me" z fortepianowymi wstawkami i chórkami to przecież czysty Queen. Chwilami jest też spokojnie i nostalgicznie, bo Jack potrafi też w takie klimaty - posłuchajcie np. "Only Child", "Somedays" czy "Now That You're Gone".
Ciekawostką jest, że White śpiewa tylko w połowie piosenek, pozostałe wziął na warsztat niejaki Brendan Benson. Fajnie się tego słucha, jest różnorodnie. Jakby tego mało mamy tu urozmaicenie w postaci różnych dodatkowych intrumentów: harmonijka w intro do "Hey Gyp" czy pianino ze skrzypcami w "Thoughts And Prayers" - wszystko idealnie dobrane. Dodatkową wartością tych kawałków jest jakaś ukryta głębia, dzięki której na żywo każdą z piosenek można spokojnie rozbudować o swobodne jammy każdego z muzyków.
Muszę przyznać, że z biegiem lat coraz bardziej doceniam kunszt Jacka White'a i wartość jego różnych projektów, choć początkowo wydawał mi się niezłym dziwadłem, począwszy od The White Stripes.
1. RIVAL SONS - FERAL ROOTS
Rival Sons zmienili wytwórnię na dużego gracza w branży Atlantic Records. I wyszło im to tylko na dobre. Pozostając wierni swojej muzyce i stylowi zyskali całkiem pokaźnych rozmiarów machinę marketingową, która dotrze z ich albumem w najdalsze zakątki świata.
"Feral Roots" to prawdziwy powrót do korzeni. Do korzeni rock n rolla, bo możemy tu znaleźć inspiracje od wszystkich największych, którzy grali na przestrzeni ostatnich 50 -60 lat. Mocno klasyczny album, który spokojnie i bez wstydu możemy postawić na półce obok gigantów rocka.
Bez kozery powiem, że wracam do tej płyty średnio raz w tygodniu, bo jest w niej coś magicznie przyciągającego. Nie wiem czy to głos Jaya Buchanana - wyrazisty, charakterystyczny i nie irytuje, co się dzieje w przypadku wielu nowych zespołów. Nie wiem czy to soczyste solówki Scotta Holidaya, budujące klimat i strukturę utworów, dawkowane rozsądnie - takich rzeczy się już obecnie nie słyszy. Nie wiem czy to sekcja rytmiczna dbająca o tempo utworów. Mix tych wszystkich cech tworzy prawdziwą mieszankę wybuchową!
Krążek zaczyna się od mocnego kopa w postaci "Do Your Worst". Dal mnie numerem jeden jest zdecydowanie utwór tytułowy "Feral Roots" zaczynający się od akustycznego wstępu i przechodzący do ostrzejszych partii w refrenie. Zachwycające jest gospelowe wykonanie "Shooting Stars" czy wibrujący riff w "Look Away". Wściekły zaśpiew Buchanana w "Back In The Woods" czy power ballada "Too Bad" to kolejne mocne punkty tej płyty. A punktów słabych, praktycznie brak. Dawno już nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak "Feral Roots". Kto ma okazję niech śmiga na nich do Krakowa 12 lipca, gdzie zagrają jako support przed Aerosmith, ale wcale się nie zdziwię jak przyćmią swoim blaskiem występ legendy z Bostonu.
That's all folks!
Jeśli macie jakieś uwagi lub swoje propozycje piszcie je w komentarzach, na Facebooku lub w wiadomościach prywatnych.
Czytajcie Asa Koncertowego i do następnego :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz