SZAŁ SPOCONYCH CIAŁ
Royal Blood, zespół z nowej fali rock n' rolla, który coraz śmielej wstaje z kolan po latach marazmu i dominacji innych gatunków muzycznych. Energetyczny duet basowo - perkusyjny z Wielkiej Brytanii wstrząsnął rynkiem muzycznym swoimi dwoma pełnymi dzikiej energii albumami. W odstępie zaledwie dwóch tygodni czekała mnie dosyć ciekawa konfrontacja stylów i swoistej sztafety pokoleń - wielkie stadionowe show w wykonaniu starych wyjadaczy z Bon Jovi kontra kameralny pełen potu i energii występ Royal Blood w zatłoczonej piwnicy warszawskiego klubu Palladium.
Dla brytyjskiego duetu był to trzeci koncert w Polsce i osoby, które zaliczyły wszystkie trzy występy i z którymi rozmawiałem, zgodnie stwierdziły, że ten był najlepszy. Powiem szczerze, że dawno się tak nie zmęczyłem fizycznie podczas koncertu rockowego. Natomiast od razu dodam, że było to zmęczenie pozytywne wynikające ze świetnej zabawy, skakania i śpiewania przez całe show, a nie z walki o przetrwanie jak to czasami bywa z różnymi tańcami pogo. Zająłem sobie dobre miejsce tuż przy konsoletach dźwiękowców, gdzie teoretycznie zawsze słychać najlepiej. I tam czerpałem z występu Royal Blood pełnymi garściami. I był to występ fantastyczny pełen wigoru i ekspresji czego brakuje często starym rockowym wyjadaczom. Próbuję sobie wyobrazić jak wyglądały pierwsze koncerty Beatlesów czy Rolling Stonesów i wydaje mi się, że ich fani w latach 60. ubiegłego wieku musieli podobnie przeżywać występy swoich idoli jak warszawscy fani zgromadzeni w małym klubie na Złotej przyjęli "królewską krew".
Scenografia była bardzo skromna - czarne tło i dwa doskonale oświetlone punkty na scenie. Perkusista Bent Thatcher w charakterystycznej czapce baseballowej i wokalista Mike Kerr w białym podkoszulku z niechlujnie przewieszonym przez ramię basem, zaczęli od "Hook, Line & Sinker", po czym szybko nastąpił kolejny strzał "Come On Over". Krótkie dynamiczne piosenki sprawiły, że w klubie szybko zrobiło się gorąco. Fascynujące było oglądanie Ben Thatchera, potężnie i z ekspresją walącego w bębny. Jak ktoś ogląda go po raz pierwszy może mieć wrażenie, że to tylko przypadkowe uderzenia w losowo wybrane elementy, ale w rzeczywistości to starannie dopracowane granie, tworzące niezwykłe show.
Po chwili klub po raz kolejny się zatrząsł po pierwszych dźwiękach "Lights Out". Panowie mieszali starannie utwory z obydwu swoich płyt. Cały czas było bardzo energetycznie, skocznie i czadowo. Na tym polega siła rock n rolla. "I Only Lie When I Love You" to kolejny tego przykład. Znakomicie wypadł "Little Monster" i następny w kolejce"How Did We Get So Dark?", w trakcie którego ochroniarz musiał przywracać pierwotne ustawienie płotka okalającego stanowisko dźwiękowców gdyż pod wpływem bawiącego się tłumu wpadł on w sprzęt osób obsługujących zespół.
Następnie nowy kawałek "King" co tylko świadczy o tym, że Royal Blood nie próżnują i pewnie niebawem uraczą nas nową płytą. Mike Kerr chwalił polskich fanów, mówiąc, że grają u nas trzeci raz i że jesteśmy najlepszą publicznością na świecie. I podobno nie mówi tak wszędzie gdzie grają. Taaa, jasne. Ale niech mu będzie. Do końca setu podstawowego kilka kolejnych hitów z "Hole In Your Heart" i "Ten Tonne Skeleton" na czele.
Bisy zaczął Ben Thatcher od potężnej solówki perkusyjnej, która płynnie przerodziła się w "Where Are You Now?". A na zasłużony koniec "Figure It Out" z wplecionymi riffami "Whole Lotta Love" Zeppelinów oraz "Iron Man" Black Sabbath.
W skrócie - kto nie był, niech żałuje! Nowa fala rocka wkracza z pełną mocą. Określenie "rock n' roll is dead" można śmiało wyrzucić na śmietnik historii. Jest życie po naszych idolach z młodości i to ogromnie cieszy.
Dla brytyjskiego duetu był to trzeci koncert w Polsce i osoby, które zaliczyły wszystkie trzy występy i z którymi rozmawiałem, zgodnie stwierdziły, że ten był najlepszy. Powiem szczerze, że dawno się tak nie zmęczyłem fizycznie podczas koncertu rockowego. Natomiast od razu dodam, że było to zmęczenie pozytywne wynikające ze świetnej zabawy, skakania i śpiewania przez całe show, a nie z walki o przetrwanie jak to czasami bywa z różnymi tańcami pogo. Zająłem sobie dobre miejsce tuż przy konsoletach dźwiękowców, gdzie teoretycznie zawsze słychać najlepiej. I tam czerpałem z występu Royal Blood pełnymi garściami. I był to występ fantastyczny pełen wigoru i ekspresji czego brakuje często starym rockowym wyjadaczom. Próbuję sobie wyobrazić jak wyglądały pierwsze koncerty Beatlesów czy Rolling Stonesów i wydaje mi się, że ich fani w latach 60. ubiegłego wieku musieli podobnie przeżywać występy swoich idoli jak warszawscy fani zgromadzeni w małym klubie na Złotej przyjęli "królewską krew".
Scenografia była bardzo skromna - czarne tło i dwa doskonale oświetlone punkty na scenie. Perkusista Bent Thatcher w charakterystycznej czapce baseballowej i wokalista Mike Kerr w białym podkoszulku z niechlujnie przewieszonym przez ramię basem, zaczęli od "Hook, Line & Sinker", po czym szybko nastąpił kolejny strzał "Come On Over". Krótkie dynamiczne piosenki sprawiły, że w klubie szybko zrobiło się gorąco. Fascynujące było oglądanie Ben Thatchera, potężnie i z ekspresją walącego w bębny. Jak ktoś ogląda go po raz pierwszy może mieć wrażenie, że to tylko przypadkowe uderzenia w losowo wybrane elementy, ale w rzeczywistości to starannie dopracowane granie, tworzące niezwykłe show.
Po chwili klub po raz kolejny się zatrząsł po pierwszych dźwiękach "Lights Out". Panowie mieszali starannie utwory z obydwu swoich płyt. Cały czas było bardzo energetycznie, skocznie i czadowo. Na tym polega siła rock n rolla. "I Only Lie When I Love You" to kolejny tego przykład. Znakomicie wypadł "Little Monster" i następny w kolejce"How Did We Get So Dark?", w trakcie którego ochroniarz musiał przywracać pierwotne ustawienie płotka okalającego stanowisko dźwiękowców gdyż pod wpływem bawiącego się tłumu wpadł on w sprzęt osób obsługujących zespół.
Następnie nowy kawałek "King" co tylko świadczy o tym, że Royal Blood nie próżnują i pewnie niebawem uraczą nas nową płytą. Mike Kerr chwalił polskich fanów, mówiąc, że grają u nas trzeci raz i że jesteśmy najlepszą publicznością na świecie. I podobno nie mówi tak wszędzie gdzie grają. Taaa, jasne. Ale niech mu będzie. Do końca setu podstawowego kilka kolejnych hitów z "Hole In Your Heart" i "Ten Tonne Skeleton" na czele.
Bisy zaczął Ben Thatcher od potężnej solówki perkusyjnej, która płynnie przerodziła się w "Where Are You Now?". A na zasłużony koniec "Figure It Out" z wplecionymi riffami "Whole Lotta Love" Zeppelinów oraz "Iron Man" Black Sabbath.
W skrócie - kto nie był, niech żałuje! Nowa fala rocka wkracza z pełną mocą. Określenie "rock n' roll is dead" można śmiało wyrzucić na śmietnik historii. Jest życie po naszych idolach z młodości i to ogromnie cieszy.
Royal Blood
26 lipca 2019 - Warszawa, Polska @ Klub Palladium
Setlista:
01. Hook, Line & Sinker
02. Come On Over
03. Cruel
04. Lights Out
05. Loose Change
06. Only Lie When I Love You
07. Boilermaker
08. Little Monster
09. How Did We Get So Dark
10. King
11. Hole In Your Heart
12. Blood Hands
13. Ten Tonne Skeleton
14. Out Of The Black
02. Come On Over
03. Cruel
04. Lights Out
05. Loose Change
06. Only Lie When I Love You
07. Boilermaker
08. Little Monster
09. How Did We Get So Dark
10. King
11. Hole In Your Heart
12. Blood Hands
13. Ten Tonne Skeleton
14. Out Of The Black
Bisy:
15. Where Are You Now?
16. Figure It Out
Skład:
Mike Kerr - wokal, gitara basowa
Ben Thatcher - perkusja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz