LIKE A ROLLING STONE ...
Powrót Stonesów do Polski po 11 latach przerwy musiał być spektakularny - ta grupa nie potrafi funkcjonować inaczej niż z mocnym przytupem. Najbardziej spektakularne były ceny biletów (pod sceną ok. 1900 zł), ale i tak rozeszły się w mgnieniu oka. Trudno było sobie odmówić drugiego już w moim życiu spotkania z legendą, dlatego postanowiłem uczestniczyć w tym fanatycznym wyścigu o miejsce na Stadionie Narodowym w Warszawie i swoje bilety zdobyłem już w lutym, w ramach przedsprzedaży. Górne trybuny to teoretycznie jedne z gorszych miejsc, ale i tak kosztowały majątek więc nie ma co narzekać - inne sektory były sporo droższe.
Obok radości związanej z koncertem, miałem sporo obaw o miejsce występu. Stadion Narodowy słynie z fatalnej akustyki i fanom muzyki oferuje głównie dudnienie zamiast czystych dźwięków. Uprzedzając nieco fakty, moje zaniepokojenie było zdecydowanie na wyrost, bo dźwiękowcy Stonesów spisali się na medal i na najwyższych trybunach wszystko było słychać idealnie.
Natomiast organizatorów kompletnie przerosła "polityka" wpuszczania ludzi. Całkowicie dla mnie niezrozumiały był fakt, że muszę okrążyć pół stadionu, żeby dostać się do jednej jedynej bramy, którą mogę się dostać na teren obiektu, skoro po wejściu musiałem drugi raz pokonać tą samą drogę tylko w przeciwnym kierunku. Można było wpuszczać fanów bramami do których mieli najbliżej z parkingu, zamiast fundować im wycieczki krajoznawcze. Ale nic to - nawet takie niedogodności nie były w stanie zepsuć mi humoru. Wielkie wrażenie po wejściu na trybuny robiła ogromna scena z wybiegiem oraz 4 telebimy sięgające wysokością górnego piętra widowni.
Jako support wystąpił Trombone Shorty - muzyk jazzowy, trębacz z Nowego Orleanu wraz z własnym zespołem Orleans Avenue. To był naprawdę ciekawy występ, pełen popisów na instrumentach dętych. Dużo w tym wszystkim było kolorytu, barw muzycznych, nawiązań klimatem do festiwalu Mardi Gras, rodem z Nowego Orleanu. Ze sceny biła pozytywna energia, która i mi się udzieliła. Minusem była słabo nagłośniona perkusja, co w zespołach jazzujących jest jednak niezwykle ważne.
Oczekiwanie na gwiazdę wieczoru było niezwykle krótkie. Kilkudziesięciu ludzi z obsługi żwawo uprzątnęło scenę po supporcie i w kilka minut potem z potężnych telebimów popłynęły pierwsze dźwięki intro. The Rolling Stones zaczęli od klasyka z lat 60. "Street Fighting Man", jednego z ważniejszych i jednocześnie mało docenianych utworów z dyskografii zespołu. Za chwilę Keith Richards poprawił riffem do "It's Only Rock N' Roll" i już cały stadion był w ekstazie. Mick Jagger dziarsko przemierzał scenę w tą i z powrotem, wykonując swój wyreżyserowany taniec i porywając tłum do zabawy razem z nim. Nieźle jak na 75-latka. W przerwach między piosenkami próbował czarować publiczność łamaną polszczyzną, tylko czy to jeszcze na kimkolwiek robi wrażenie? Może w latach 90. gdzie występ takiej gwiazdy był rzadkością to łechtało trochę podniebienia słuchaczy, ale teraz gdy Polska jest ważnym rynkiem koncertowym i w jednym tygodniu grają u nas Deep Purple, Pearl Jam, Depeche Mode, Rolling Stones i Guns N' Roses, fani chcą czerpać z koncertu emocje a nie słuchać, że jest "cudowna noca" :D Poza tym do jasnej cholery, większość zna język angielski. Zatem to było słabe Mick ;)
Gdy wokalista skupiał się na śpiewaniu pokazywał się ze swojej najlepszej strony. Głos jak brzytwa, niezmienny od kilkudziesięciu lat. Ale to nie wszystko. Jagger był jak środkowy napastnik na boisku. Pokazywał cały repertuar zagrań - genialnie grał na harmonijce ("Just Your Fool" i prawdziwy popis w "Midnight Rambler"), po czym sięgał po gitarę ("Miss You"). Cały czas przykuwał uwagę widzów. Gdzieś w jego cieniu operował Keith Richards, niczym rasowy rozgrywający, dyrygował zespołem, regulował tempo, a gdy trzeba było podkręcał atmosferę ognistym riffem lub solówką. Keith miał także swoje 10 minut jako główny wykonawca, gdy stanął przed mikrofonem i zaśpiewał "You Got The Silver" oraz "Before They Make Me Run". Dla mnie to jeden z ulubionych gitarzystów - czuje i chłonie rock n rolla całym sobą. On jest kwintesencją rock n rolla.
Wokół liderów zespołu krążył zwinny skrzydłowy, czyli Ronnie Wood, którego Jagger przedstawił jako "króla pierogów" :) Drugi gitarzysta Stonesów ma niewyobrażalny luz sceniczny i wzbogaca brzmienie zespołu o elementy niewidzialne być może okiem laika. Spektakularna była jego gra na sitarze w czasie "Paint It Black" i solówki podczas "Gimme Shelter". Gdzieś w cieniu dzielnie pracował na perkusji Charlie Watts. Najbardziej polski z Rolling Stonesów, jak lubię go nazywać - w końcu często gości w naszym kraju, bo razem z żoną Shirley są miłośnikami koni z Janowa Podlaskiego. Watts zawsze jest schowany w cieniu ale znakomicie czuje rytm (jako były perkusista jazzowy) i reszta zespołu nie wyobraża sobie funkcjonowania bez niego. Jego gra nie jest bezmyślnym "waleniem w gary", a dystyngowaną, wysublimowaną regulacją tempa wszystkich muzyków na scenie. Jego gra jest jak jego zachowanie - widać, słychać i czuć brytyjskiego dżentelmena, delikatnego w każdym pojedynczym ruchu i zdecydowanego kiedy trzeba zaznaczyć swoją obecność.
Ale Rolling Stones to nie tylko wielka czwórka, lecz także cała plejada wspaniałych muzyków sesyjnych, z których większość występuje z zespołem kilkanaście ładnych lat. Na basie Darryl Jones (w "Miss You" popisał się kilkuminutową solówką), w chórkach Bernard Fowler i Sasha Allen (ognisty duet z Mickiem w "Gimme Shelter", chociaż i tak wypadła słabiej niż niedościgniona Lisa Fisher), na klawiszach Chuck Leavell oraz Matt Clifford, a także rozbudowana sekcja dęta z Timem Riesem na saksofonie. Całość działa niczym doskonale naoliwiona maszyna.
Zespół ułożył setlistę składającą się z samych największych hitów, chociaż trafiła się też perełka w postaci "Bitch". Zdecydowanie najlepsze wykonania to niesamowicie klimatyczne "Paint It Black", rozbudowana wersja "Midnight Rambler" oraz to czego zabrakło na warszawskim koncercie 11 lat temu, czyli "Sympathy For The Devil", gdzie Mick wcielił się w rolę diabła przemierzającego świat (całość okraszona solidną dawką stroboskopów, co dało wrażenie muzycznej podróży przez piekło). Świetnie bawiłem się również na "Tumbling Dice" i "Like A Rolling Stone", to ostatnio jedne z moich ulubionych piosenek Stonesów. Doceniam też wykonanie "You Can't Always Get What You Want", którego personalnie nie lubię, ale klimat stworzony przez kilkanaście tysięcy zapalonych latarek w smartfonach był nie do opisania. Znakomicie sprawdziły się również gitarowe klasyki takiej jak "Honky Tonk Women", "Jumpin' Jack Flash" czy "Brown Sugar".
Na wielki finał pojawiło się nieśmiertelne "Satisfaction", które poderwało z krzesełek nawet najstarszych widzów, wiekiem nieodbiegających od panów szalejących na scenie. Całość zakończyła się dosyć konkretnym pokazem fajerwerków. W blasku świateł pirotechniki z tyłu sceny podjechało kilka limuzyn, które od razu po występie zabrały muzyków do hotelu. Kolumna kilkunastu samochodów mignęła tylko światłami fanom wychodzącym ze stadionu. Odjechali z takim samym przytupem z jakim się pojawili.
To był występ na który było warto czekać i przeżywać wspólnie w gronie 55 tysięcy maniaków The Rolling Stones. Z wielu względów uważam ich za najważniejszy zespół w historii rocka (najważniejszy nie znaczy najlepszy - najlepszy grał dzień później w Chorzowie ;) ), doceniam bogatą historię, oraz to, że im się chce występować i od czasu do czasu nagrać coś nowego. Będzie co wspominać, bo oprawa, realizacja i wykonanie były na kosmicznym poziomie. Już samo to, że pokonali "demony akustyczne" krążące nad Narodowym świadczy o tym, że mamy do czynienia z mega profesjonalistami w każdym calu. Wzór do naśladowania dla młodych kapel.
PS. Zastanawiałem się czy wspominać o "głośnej" sprawie, że Jagger skomentował sytuację dotyczącą polskich sądów. Moim zdaniem stwierdzeniem, że "jest za stary aby być sędzią, ale dość młodym by śpiewać" uciął chęć komentowania politycznych przepychanek, a jednocześnie zachował się fair w stosunku do tzw. listu Wałęsy. Próba przypisywania tym słowom jakiejkolwiek ideologii przez obydwie strony konfliktu jest bez sensu, bo Mick najwyraźniej nie chciał wchodzić w dalszą polemikę. Nie mieszajmy artystów do polskiego szamba, jakim jest polityka. Niech się skupią na tym co robią najlepiej, czyli dawaniu fanom fantastycznej muzyki.
The Rolling Stones
08 lipca 2018 - Warszawa, Polska @ Stadion Narodowy
Setlista:
01. Street Fighting Man
02. It's Only Rock N' Roll (But I Like It)
03. Tumbling Dice
04. Just Your Fool (cover Buddy Johnson And his Orchestra)
05. Bitch
05. Bitch
06. Like A Rolling Stone (cover Bob Dylan)
07. You Can't Always Get What You Want
08. Paint It Black
09. Honky Tonk Women
10. You Got The Silver (Keith Richards na wokalu)
11. Before They Make Me Run (Keith Richards na wokalu)
12. Sympathy For The Devil
13. Miss You
14. Midnight Rambler
15. Start Me Up
16. Jumpin' Jack Flash
17. Brown Sugar
Bisy:
18. Gimme Shelter
19. (I Can't Get No) Satisfaction
Skład:
Mick Jagger - wokal, gitara rytmiczna, harmonijka
Keith Richards - gitara prowadząca
Ronnie Wood - gitara rytmiczna, gitara prowadząca
Charlie Watts - perkusja
Darryl Jones - gitara basowa
Chuck Leavell - instrumenty klawiszowe
Bernard Fowler - chórki
Sascha Allen - chórki
Charlie Watts - perkusja
Darryl Jones - gitara basowa
Chuck Leavell - instrumenty klawiszowe
Bernard Fowler - chórki
Sascha Allen - chórki
Matt Clifford - instrumenty klawiszowe
Tim Ries - saksofon
Karl Denson - saksofon
Tim Ries - saksofon
Karl Denson - saksofon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz